Byłem ambitny, pewny siebie, przekonany, że świat należy do mnie.
A ona – Marta – była przeciwieństwem. Cicha, dobra, trochę nieśmiała, ale z oczami, które potrafiły rozbroić każdy mój gniew.
Poznaliśmy się na studiach. Była miłością mojej młodości, tą prawdziwą, nieplanowaną, taką, która przychodzi nagle i zostaje w człowieku na zawsze.
Mieszkaliśmy razem w wynajętym pokoju, żyliśmy skromnie, ale szczęśliwie. Do dnia, gdy powiedziała mi, że jest w ciąży.
Zamarłem.
Nie byłem gotów. Wtedy wydawało mi się, że dziecko to koniec wszystkiego – kariery, wolności, marzeń.
Zamiast wziąć odpowiedzialność, spakowałem się i wyjechałem do Warszawy.
Nie powiedziałem nic. Zostawiłem list.
Minęło trzydzieści lat.
Mam firmę, pieniądze, wpływy. Luksus, o jakim kiedyś nawet nie śniłem.
Ale każdej nocy, gdy zamykam oczy, widzę jej twarz. Nie tę z młodości, ale wyobrażoną — twarz kobiety, która musiała sama wychować dziecko, które powinno było być i moje.
Nie ożeniłem się. Miałem kobiety, ale żadna nie została. Nie dlatego, że nie chciałem, ale dlatego, że w środku nosiłem ciężar, którego nie dało się zagłuszyć sukcesem.
Pewnego dnia, przeglądając stare rzeczy, znalazłem zdjęcie Marty. Zrobione, gdy byliśmy jeszcze razem. Miała na sobie błękitną sukienkę i uśmiech, który znałem tylko ja.
Tego dnia postanowiłem ją odnaleźć.
Pojechałem do rodzinnego miasta. Wszystko wyglądało inaczej — inne sklepy, inni ludzie, tylko ulice te same.
Sąsiedzi mówili, że Marta wyjechała zaraz po moim odejściu. Jednak czasami wracała. Że samotnie wychowywała córkę, pracowała w sklepie, nigdy się nie związała.
Serce zabiło mi mocniej. Córka.
Gdzie ona jest? Jak wygląda? Czy ma moje oczy, mój uśmiech, czy nienawidzi mnie tak, jak na to zasługuję?
Po kilku tygodniach szukania trafiłem na stary akt urodzenia. Imię: Alicja.
Nazwisko matki. Ojca — puste miejsce.
Dowiedziałem się, że Marta zmarła pięć lat temu. Stałem nad jej grobem jak złodziej, który przyszedł przeprosić po fakcie. W rękach trzymałem bukiet białych róż — jej ulubionych.
Nie potrafiłem wypowiedzieć ani słowa.
Ale nie po to tu przyjechałem. Wiedziałem, że muszę odnaleźć Alicję.
Szukałem jej miesiącami. W końcu znalazłem.
Prowadziła małą kawiarnię na obrzeżach miasta. Wszedłem tam pewnego popołudnia, serce waliło mi jak młot.
Za ladą stała kobieta — około trzydziestki, z włosami w kolorze pszenicy. Spojrzała na mnie i przez chwilę miałem wrażenie, że widzę Martę.
Ten sam uśmiech. Ten sam błysk w oczach.
– W czym mogę pomóc? – zapytała.
Nie wiedziałem, co powiedzieć.
– Nazywam się Jan Nowak… Znałem twoją mamę – wyszeptałem.
Spojrzała na mnie uważnie.
– Mama nie wspominała o panu.
I wtedy zrozumiałem, że nie ma słów, które mogłyby naprawić trzydzieści lat ciszy.
Byłem tchórzem i bez słowa porzuciłem ciężarną dziewczynę, żeby zrobić karierę.
Po trzydziestu latach jestem bogaty, wpływowy, szanowany.
Ale w oczach tej młodej kobiety, mojej córki, zobaczyłem wszystko, czego nigdy nie kupię – przebaczenie, którego nie zasługuję, i miłość, której nie potrafię odzyskać.
Nie wiem, czy jeszcze kiedyś mnie wysłucha. Ale wiem jedno – największym luksusem w życiu jest czyste sumienie. A ja swoje sprzedałem dawno temu.
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Kiedy zobaczyłam nowy żel pod prysznic i perfumy, wszystko stało się jasne": Zdrada pachniała lepiej niż ja
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Od 2026 roku zmiany w pogrzebach. Nowe zasady obejmą każdy pochówek