Kościół był wypełniony po brzegi. Każdy kąt zdobiły białe kwiaty, a w powietrzu unosił się zapach róż i świec. Goście szeptali cicho, czekając na moment, w którym nadejdę. W mojej białej sukni, z welonem delikatnie opadającym na ramiona, czułam się jak bohaterka pięknego snu. Ale w środku byłam rozdarta, pełna chaosu i lęku.
Droga do ołtarza wydawała się nieskończenie długa. Krok za krokiem, patrzyłam na twarze ludzi, którzy przyszli, by świętować miłość – moją i Mateusza. Wszyscy byli uśmiechnięci, pełni nadziei. Moja matka dyskretnie ocierała łzę, a ojciec patrzył na mnie z dumą. Mateusz, stojący przed ołtarzem, uśmiechał się szeroko. Był wszystkim, czego można by pragnąć w partnerze: przystojny, uprzejmy, kochający. Ale ja czułam, że coś jest nie tak.
Kiedy stanęłam obok niego, chwycił mnie za rękę, a jego dotyk był ciepły i pewny. „Wszystko w porządku?” – szepnął. Skinęłam głową, choć w moim sercu zapanował huragan. Przysięga małżeńska – moment, w którym mieliśmy powiedzieć „tak” na resztę życia – zbliżała się nieuchronnie, a ja czułam, że z każdą sekundą oddycham coraz trudniej.
„Czy ty, Anno, bierzesz Mateusza za męża?” – zapytał ksiądz. W kościele zapadła cisza. Wszyscy czekali na moją odpowiedź, ale słowa utknęły mi w gardle. Czułam, jak serce bije mi w piersi, a ręce drżą.
„Nie” – powiedziałam cicho. Głos mi zadrżał, ale wiedziałam, że muszę to powtórzyć. „Nie mogę tego zrobić.”
Mateusz spojrzał na mnie, jakby nie zrozumiał, co powiedziałam. „Co ty mówisz?” – zapytał, a jego głos był pełen niedowierzania.
„Przepraszam” – wyszeptałam, czując, jak łzy napływają mi do oczu. „Nie mogę cię okłamywać. Nie mogę udawać, że to jest to, czego chcę.”
W kościele zapanował szmer. Goście szeptali między sobą, a moja matka wyglądała, jakby miała zemdleć. Mateusz cofnął się o krok, patrząc na mnie z bólem w oczach. „Dlaczego?” – zapytał, a jego głos łamał się z emocji.
„Bo nie jestem w stanie dać ci tego, na co zasługujesz” – powiedziałam, próbując zebrać siły, by wyjaśnić. „Kocham cię, ale to nie jest miłość, która wystarczy na całe życie. Zasługujesz na kogoś, kto będzie cię kochał całym sercem. A ja… Ja nie jestem tą osobą.”
Słowa te brzmiały jak wyrok, a jednocześnie były uwolnieniem. Przez miesiące próbowałam przekonać siebie, że Mateusz jest właściwym wyborem. Był dobry, czuły, ale w głębi serca wiedziałam, że nasze uczucie nie jest prawdziwe. Był bardziej moją wygodą, kimś, kto mógł dać mi stabilność, ale nie ogień. I choć próbowałam zignorować tę prawdę, w tamtym momencie wiedziałam, że nie mogę tego zrobić – ani jemu, ani sobie.
Mateusz stał w miejscu, oszołomiony. „Przepraszam” – powiedziałam jeszcze raz, po czym odwróciłam się i wybiegłam z kościoła. Goście patrzyli na mnie zszokowani, ale nie obchodziło mnie to. Musiałam uciec. Musiałam złapać oddech i odnaleźć siebie.
Dziś, patrząc wstecz, wiem, że zrobiłam jedyną rzecz, która była słuszna. Mateusz znalazł kogoś, kto kocha go tak, jak na to zasługuje. A ja nauczyłam się, że prawda – choć bolesna – jest lepsza niż życie w kłamstwie. To była moja najtrudniejsza decyzja, ale też ta, która uratowała moje życie.
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Syn i synowa zamieszkali z nami": Po tym nasze życie zamieniło się na horror
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Matka wymaga, żebym się nią zaopiekowała, bo jest bardzo chora": Ale przez całe życie była wobec mnie bardzo toksyczna