Odliczałam dni do ślubu mojej córki, Marty, od chwili, gdy mi o nim powiedziała. Zawsze marzyłam, by zobaczyć ją w białej sukni, szczęśliwą i zakochaną, rozpoczynającą nowy rozdział życia. Ale z każdym kolejnym tygodniem przygotowań czułam, że coś jest nie tak. Marta rzadko ze mną rozmawiała o szczegółach, a gdy pytałam, czy mogę jakoś pomóc, zbywała mnie.


– „Mamo, wszystko mamy pod kontrolą. Nie musisz się martwić.”


Nie chciałam naciskać, więc czekałam. Czekałam na zaproszenie, które nigdy nie nadeszło.
Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Marty.


– „Córeczko, zastanawiałam się, kiedy przywieziesz zaproszenie na wesele. Może mogłabym pomóc z dekoracjami albo przygotowaniami?”


Cisza w słuchawce była długa i bolesna. W końcu usłyszałam jej głos, ale był chłodny, jakbym rozmawiała z obcą osobą.


– „Mamo, musimy porozmawiać. Chodzi o wesele…”


Serce zaczęło mi bić szybciej. Czułam, że coś jest nie tak.


– „Nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale… postanowiliśmy, że ciebie nie zaprosimy.”


Te słowa były jak uderzenie. Przez chwilę myślałam, że źle usłyszałam.


– „Co? Marta, o czym ty mówisz? Jak możesz nie zaprosić własnej matki na swój ślub?”
Jej odpowiedź była jeszcze gorsza.


– „Mamo, proszę, nie dramatyzuj. Po prostu… nie pasujesz do towarzystwa, które będzie na weselu. To nic osobistego, ale nie chcę, żeby ktoś czuł się nieswojo.”


Nieswojo? Czy byłam aż tak wielkim problemem dla własnej córki? Przez lata poświęcałam dla niej wszystko – pracowałam, żeby mogła mieć lepsze życie, rezygnowałam z własnych marzeń, by mogła spełniać swoje. A teraz mówiła mi, że nie pasuję do jej nowego świata?


Nie potrafiłam odpowiedzieć. W słuchawce zapadła cisza, a potem Marta dodała:


– „Mam nadzieję, że to zrozumiesz. To mój dzień, mamo.”


Rozłączyła się, zanim zdążyłam coś powiedzieć. Zostałam sama, w pustym domu, z bólem, którego nie potrafiłam opisać. Moja własna córka – osoba, dla której zrobiłabym wszystko – odrzuciła mnie w najważniejszym dniu swojego życia.


W dniu ślubu siedziałam w swoim pokoju, patrząc na zdjęcia Marty z dzieciństwa. Jej uśmiech, gdy bawiła się w ogrodzie, jej dumna mina, gdy odbierała świadectwo z czerwonym paskiem. Wszystko, co robiłam, było dla niej. A teraz czułam, że straciłam nie tylko miejsce na jej weselu, ale także swoje miejsce w jej życiu.


Po weselu próbowałam z nią rozmawiać, ale nasze kontakty stały się coraz rzadsze. Marta wciąż powtarzała, że to była „jej decyzja” i że „nie powinnam tego brać tak do siebie”. Ale jak mogłam tego nie brać do siebie? Byłam jej matką, a ona pokazała mi, że w jej świecie nie ma dla mnie miejsca.


Dziś uczę się żyć z tą raną. Nie wiem, czy kiedykolwiek zrozumiem, dlaczego mnie odrzuciła. Ale wiem jedno – miłość matki nie zna granic, nawet jeśli zostanie odtrącona. Może kiedyś Marta to zrozumie. Może kiedyś spojrzy na mnie inaczej. Ale do tego czasu muszę nauczyć się żyć z pustką, którą zostawiła w moim sercu.


To też może cię zainteresować: Anna Nehrebecka poważnie chora. Do tej pory trzymała to w sobie


Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Mój mąż jest maminsynkiem": To ona kieruje wydarzeniami w naszym domu