Wigilia za dziewięć dni. Powinna być radość, oczekiwanie, przygotowania do spotkania z rodziną, ale w moim sercu zamiast ciepła jest chłód. Patrzę na puste krzesła przy stole, zastanawiając się, czy w tym roku znów będę siedziała sama, mimo że mam dzieci i wnuki.
Kilka tygodni temu zadzwoniłam do córki, Marty. Chciałam, żebyśmy spędzili święta razem, jak kiedyś. Kiedy była mała, zawsze czekała na Wigilię z niecierpliwością – na zapach pierników, blask choinki, prezenty i wspólne kolędowanie. Z nadzieją zapytałam:
– Marto, może w tym roku przyjedziecie do mnie na Wigilię? Przygotuję wszystko, jak dawniej. Będziemy razem, tak jak kiedyś.
Przez chwilę panowała cisza, po której usłyszałam jej głos, ale był inny niż zapamiętałam – chłodny, jakby zniecierpliwiony.
– Mamo, wiesz, że to trudne. Dzieci mają swoje zajęcia, a my z Robertem planowaliśmy w tym roku pojechać w góry. Chcemy trochę odpocząć, wiesz, oderwać się od codzienności.
– W góry? W święta? – zapytałam, nie mogąc ukryć zaskoczenia. – A co z Wigilią? Z rodziną?
– Mamo, przecież rodzina to nie tylko jedno spotkanie. Możemy się zobaczyć kiedy indziej – odpowiedziała, jakby to było coś zupełnie oczywistego.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Próbowałam się uśmiechnąć, udając, że wszystko jest w porządku, ale kiedy odłożyłam słuchawkę, łzy same zaczęły płynąć. Czy święta naprawdę przestały coś znaczyć? Czy moje dzieci zapomniały, jak ważne były dla mnie te chwile, gdy wszyscy byliśmy razem?
Zadzwoniłam jeszcze do syna, Wojtka, mając nadzieję, że on mnie nie zawiedzie. Ale jego odpowiedź była podobna.
– Mamo, w tym roku Ania chce spędzić Wigilię z jej rodzicami. Poza tym dzieci są zmęczone, a my nie mamy czasu na dalekie podróże. Może lepiej zrobimy coś po Nowym Roku?
„Po Nowym Roku.” Te słowa brzmiały w mojej głowie jak echo, które nie chciało ucichnąć. Wigilia – najważniejszy wieczór w roku, pełen ciepła, miłości, tradycji – dla moich dzieci stała się tylko przeszkodą w ich wygodnym życiu.
Dziś, dziewięć dni przed Wigilią, siedzę przy pustym stole i patrzę na starą porcelanę, którą zawsze wyciągałam na święta. Myślę o tym, jak kiedyś ten stół wypełniały śmiech, rozmowy, zapach barszczu i świeżych pierogów. Jak dzieci biegały wokół choinki, a mąż łamał się ze mną opłatkiem, życząc zdrowia i spokoju.
Teraz jestem sama. Wiem, że mogłabym zadzwonić do nich jeszcze raz, poprosić, błagać, ale czy to ma sens? Czy naprawdę chcę, żeby przyjechali, jeśli robią to z obowiązku, a nie z serca? Każdego dnia pytam siebie: Czy coś zrobiłam źle? Dlaczego to, co kiedyś było dla nas święte, teraz jest tylko niewygodą?
Może w Wigilię zapalę świece na stole i usiądę sama, jak w zeszłym roku. Może znów będę udawać przed sąsiadami, że dzieci dzwoniły z życzeniami. A może po prostu nie zrobię nic. Bo w tej chwili czuję, że święta, które kiedyś były moim największym szczęściem, teraz stały się moim największym bólem.
To też może cię zainteresować: TVP ujawnia szczegóły Sylwestra. Co już wiadomo
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Oddałam dom córce, a teraz czuję się w nim jak intruz"