Kiedy moja pierwsza wnuczka, Ania, przyszła na świat, byłam najszczęśliwszą babcią na świecie. Trzymałam ją w ramionach i marzyłam o tym, że spędzimy razem wiele pięknych chwil. Gdy później urodził się Tomek, a po nim Zosia, moja radość była nie do opisania. Wydawało mi się, że nasze więzi będą nierozerwalne, a ja będę dla nich kimś wyjątkowym. Niestety, życie napisało inny scenariusz.
Kiedy dzieci były małe, zawsze czekały na moje wizyty. Z radością piekłam dla nich ulubione ciasta, opowiadałam bajki na dobranoc i zabierałam na długie spacery do parku. Byłam babcią na każde wezwanie – gotową pomóc, kiedy tylko było to potrzebne. Ale z czasem wszystko zaczęło się zmieniać.
Dziś, kiedy Ania jest już na studiach, Tomek pracuje, a Zosia kończy szkołę średnią, moje życie wygląda zupełnie inaczej. Wnuki odwiedzają mnie coraz rzadziej. Gdy w końcu pojawiają się w moich drzwiach, wiem, że coś się za tym kryje.
Kilka tygodni temu przyszła Zosia. Myślałam, że chce spędzić ze mną trochę czasu. W końcu ostatni raz widziałam ją przed świętami. Usiadłyśmy w kuchni przy herbacie, a ja poczułam się jak dawniej.
– „Zosiu, tak się cieszę, że przyszłaś. Co u ciebie?” zapytałam, starając się ukryć emocje.
– „Babciu, wszystko w porządku. Ale wiesz, potrzebuję nowego laptopa do szkoły. Rodzice mówią, że teraz nie mają pieniędzy, a ty chyba masz jakieś oszczędności, prawda?” zapytała z uśmiechem.
Jej słowa sprawiły, że serce mi zamarło. Czy naprawdę przyszła tylko po to, żeby prosić o pieniądze? Próbowałam zachować spokój.
– „Zosiu, a dlaczego nie zapytasz rodziców? Moje oszczędności są na emeryturę, na leki… Nie mogę ich tak po prostu rozdawać.”
Zosia spojrzała na mnie z wyrzutem.
– „Babciu, przecież cię stać. To tylko pożyczka.”
Nie potrafiłam nic odpowiedzieć. Czułam, że cokolwiek powiem, nie będzie wystarczające.
Podobne sytuacje zdarzały się z Tomkiem i Anią. Tomek odwiedza mnie, gdy jego samochód wymaga naprawy, a Ania, gdy potrzebuje pieniędzy na książki czy nowe ubrania. Za każdym razem obiecują, że zwrócą, ale nigdy tego nie robią.
Najbardziej boli mnie to, że poza tymi wizytami nie interesują się moim życiem. Nikt nie zapyta, jak się czuję, co u mnie. Święta spędzam sama, bo wszyscy są zbyt zajęci swoimi sprawami. Czuję się jak bankomat, który jest potrzebny tylko wtedy, gdy ktoś czegoś potrzebuje.
Pewnego dnia, po kolejnej takiej „wizycie,” usiadłam przy stole i zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam zbyt hojna, gdy byli mali? Czy za bardzo przyzwyczaiłam ich, że zawsze jestem na zawołanie? Czy to moja wina, że teraz widzą we mnie tylko źródło pomocy, a nie babcię, która ich kocha i tęskni za ich obecnością?
Postanowiłam spróbować coś zmienić. Kiedy Zosia przyszła następnym razem, spojrzałam jej w oczy i powiedziałam:
– „Zosiu, wiesz, co najbardziej by mnie ucieszyło? Gdybyś przyszła do mnie tak po prostu, bez żadnej prośby. Chciałabym poczuć, że zależy ci na mnie, a nie tylko na tym, co mogę ci dać.”
Zosia była zaskoczona. Nie odpowiedziała nic, tylko spuściła wzrok. Czy zrozumiała? Tego nie wiem. Ale wiem jedno – nie mogę zmusić wnuków, by mnie kochali i szanowali. Mogę jednak walczyć o to, by pamiętali, że jestem kimś więcej niż osobą, która ma pieniądze.
Czasem miłość nie polega na dawaniu wszystkiego, o co proszą. Czasem trzeba powiedzieć „nie,” by przypomnieć, co jest naprawdę ważne. Mam nadzieję, że moje wnuki to zrozumieją, zanim będzie za późno.
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Po latach samotności poznałam kogoś wyjątkowego": Ale moje wnuki mówią, że nie wypada mieć partnera w tym wieku
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Mój mąż nie chce iść na emeryturę, mimo że jego zdrowie się pogarsza": Jak go przekonać, że czas odpocząć