Odkąd mama zaczęła chorować, moje życie wywróciło się do góry nogami. Była dla mnie zawsze podporą – ciepłą, troskliwą kobietą, która z łatwością potrafiła rozwiązać każdy problem. Ale teraz role się odwróciły, a ja musiałam zająć się nią. Nie narzekałam, choć wymagało to ode mnie ogromnego wysiłku – łączenia pracy, domu i opieki nad mamą.


Mój brat, Marek, mieszkał w innym mieście. Od początku tłumaczył, że „ma zobowiązania zawodowe,” że „nie może tak po prostu rzucić wszystkiego.” Ale mimo to, miał zawsze dużo do powiedzenia na temat tego, jak powinnam się zajmować mamą.


– „Anka, mama dzwoniła do mnie i mówiła, że czuła się samotna cały dzień. Dlaczego jej nie odwiedziłaś?” zapytał kiedyś przez telefon, z wyrzutem w głosie.


– „Marek, byłam w pracy, a potem musiałam odebrać dzieci z przedszkola,” odpowiedziałam spokojnie, choć w środku gotowało się we mnie. „Byłam u niej wczoraj i zostawiłam wszystko przygotowane.”


– „To nie wystarczy,” przerwał mi. „Mama zasługuje na więcej. Może powinnaś przemyśleć swoje priorytety.”


Jego słowa były jak cios. Czy on naprawdę nie rozumiał, ile wysiłku wkładam w to, by wszystko pogodzić? Czy kiedykolwiek zapytał, jak ja się z tym czuję?


Z każdym tygodniem presja ze strony Marka narastała. Dzwonił coraz częściej, wytykając mi rzeczy, które według niego robiłam źle.


– „Mama skarżyła się, że nie masz czasu, żeby z nią posiedzieć dłużej. Może powinnaś ograniczyć pracę?”


– „Marek, kto wtedy zapłaci rachunki? Ty?” zapytałam ostro, ale on tylko wzruszył ramionami przez telefon, jakby nie słyszał moich słów.


Pewnego dnia, po szczególnie męczącym tygodniu, usiadłam przy stole w kuchni i po prostu zaczęłam płakać. Miałam wrażenie, że robię wszystko, co w mojej mocy, ale to nigdy nie wystarczało – ani dla mamy, ani dla Marka. Moja córka, Zosia, podeszła do mnie i zapytała:


– „Mamo, dlaczego jesteś smutna?”


Nie potrafiłam jej odpowiedzieć. Jak wytłumaczyć dziecku, że dorośli czasem nie potrafią być dla siebie wsparciem, nawet jeśli są rodziną?


Kilka dni później Marek niespodziewanie przyjechał w odwiedziny. Był u mamy przez zaledwie godzinę, a potem zjawił się u mnie.


– „Anka, mama powiedziała, że czasem czuje się zaniedbana. Musisz to przemyśleć,” zaczął, jakby to była jego ulubiona płyta.


Nie wytrzymałam.


– „Marek, dość!” krzyknęłam. „Zajmuję się mamą codziennie. Gotuję dla niej, sprzątam, robię zakupy. A ty? Raz na kilka miesięcy przyjeżdżasz, posiedzisz godzinę i myślisz, że to czyni cię lepszym synem? Nie masz pojęcia, ile to kosztuje – fizycznie i emocjonalnie.”


Jego twarz stężała, ale widziałam, że nie ma na to odpowiedzi.


– „Jeśli masz tyle do powiedzenia, to może weź urlop i zajmij się mamą przez tydzień,” dodałam, nie kryjąc złości. „Zobaczysz, jak to wygląda.”


Oczywiście, Marek nie przyjął mojej propozycji. Wyjechał następnego dnia, nie mówiąc zbyt wiele. Od tamtej pory dzwoni rzadziej, ale wciąż daje do zrozumienia, że „powinnam robić więcej.”


Dziś wiem, że nie mogę oczekiwać od Marka, że zrozumie moje poświęcenie. Ale wciąż boli mnie, że zamiast być dla mnie wsparciem, jest tylko kolejnym źródłem presji. Czasem zastanawiam się, czy kiedykolwiek zobaczy prawdę – że w tej nierównej walce nie potrzebuję jego krytyki, ale jego obecności.


To też może cię zainteresować: Powrót Barbary Kurdej-Szatan do Telewizji Polskiej. Czeka ją wyzwanie w nowym serialu


Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Sylwester Polsatu bez Krzysztofa Ibisza. Prezenter potwierdził doniesienia