Opowiem wam moją historię. Zacznę od początku, żebyście mieli szerszy kontekst. Mieszkam na wsi. Kiedyś ja i mój mąż mieliśmy całkiem niezłą pracę. Nie była lekka, ale dostawaliśmy spore wynagrodzenie, dzięki czemu niczego w naszym domu nie brakowało. Mieliśmy małe gospodarstwo, które dostarczało nam wszystkiego, co niezbędne.

Trzy lata po ślubie powitaliśmy na świecie naszą córkę Wiktorię. Bardzo ją kochałam. Zawsze była dobra, pełna życia, bawiła nas od najmłodszych lat. Czasami śmiała się tak głośno, że jej śmiech słychać było w całej okolicy. Nigdy nie spodziewałam się, że czeka ją tak smutny los.

Kobieta/YouTube @Ekstra News
Kobieta/YouTube @Ekstra News

Miała rękę do roślin i zwierząt. Świetnie się uczyła i bez problemu dostała się na studia. W trakcie nauki na uniwersytecie poznała swojego przyszłego męża, Piotra. Był jej wykładowcą. Cenił jej urodę, wiedzę i optymizm. Sam wychowywał dwójkę dzieci, które jego żona porzuciła dla jakiegoś muzyka. Dzieciaki od razu pokochały moją córkę i nazywały ją mamą.

Wiktoria wzięła ślub z Piotrem. Żyło im się bardzo dobrze. Dzieci bardzo szybko przyzwyczaiły się do nowej matki tak jak ona do nich. Zarówno Wiktoria, jak i jej mąż bardzo chcieli mieć dzieci, ale nigdy nie było im dane doczekać się wspólnego potomstwa.

Moja córka zrobiła karierę, dorobiła się mieszkania, w którym zaszywała się czasem sama, żeby poczytać książki i pomyśleć. Na co dzień mieszkała w domu należącym do Piotra. Dzieci mojego zięcia dorosły i poszły każde w swoją stronę. Moja córka bardzo to przeżyła i długo nie mogła się z tym pogodzić.

Kiedyś rozmawiałyśmy przez telefon. Nagle moja córka ucichła. Przerażona zadzwoniłam do Piotra. Powiedział, że Wiktoria zemdlała. Nie przyznała się, że zaczęły jej dokuczać zawroty głowy. Najpierw pojawiały się sporadycznie, potem coraz częściej. Wiktoria miała nadzieję, że to objaw ciąży, ale szybko okazało się, że sprawa jest znacznie poważniejsza.

Okazało się, że moja kochana córeczka cierpiała na guza mózgu, w czwartym stadium rozwoju. Choć rokowania były bardzo złe, nie traciliśmy nadziei, że naszą kochaną córeczkę uda się uratować. Walczyła przez 6 miesięcy, a ja mogłam tylko patrzyłeć, jak choroba wyniszcza moje ukochane dziecko. W końcu Wiktoria się poddała.

Na pogrzebie nie pojawił się ani pasierb, ani pasierbica mojej córki. Zapytałam o to ich ojca. Ten powiedział, że oboje mają ważne sprawy, ale jakie sprawy są ważniejsze niż pożegnanie kobiety, która była dla nich jak matka. Niestety śmierć mojej Wiktorii nie była jedynym ciosem. Mój zięć zmarł ledwie 5 dni po pogrzebie. Jego ciało znaleziono przy grobie mojej córki.

I to nie był koniec przykrości. 5 miesięcy po śmierci Wiktorii moi przybrani wnukowie przysłali mi pismo od swoich prawników. Chcieli, żebyśmy dogadali się w sprawie mieszkania należącego do mojej córki. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Nie znaleźli czasu, żeby pożegnać moją córkę, ale do prawnika mieli czas pójść.

Kobieta/YouTube @Ploteczki
Kobieta/YouTube @Ploteczki

Pewnie myślą, że jestem starą babcią, która przestraszy się tego pisma. Nie potrzebuję mieszkania mojej córki, ale po tym, jak zachowywały się jej przybrane dzieci, nie zamierzam odpuścić. Nie oddam im go bez walki!

Oczywiście rozumiem, że uważają mnie za starą babcię, niezdolną do niczego. Nie potrzebuję tego mieszkania. Ale po tym, co zrobili, jak mogę im dać to mieszkanie? Najchętniej oddałabym to mieszkanie na jakiś fundusz, ale to nie czas na moje wnuki!