Moja teściowa rok temu przeszła na emeryturę. Jej mąż przeszedł na emeryturę pięć lat temu i częściej mieszkał poza miastem. Olga przyjeżdżała do niego na weekend. Myślę, że kiedy przeszła na emeryturę, wszyscy w jej pracy odetchnęli.
Zaczęli budować dom poza miastem, kiedy tylko wzięłam ślub z ich synem. Jednocześnie chcieli mieć dom piętrowy, z częścią rekreacyjną, oczkiem wodnym i ogrodem. Mąż teściowej był zawsze pod jej pantoflem.
Minęły dwa lata, odkąd skończyli budować ten dom poza miastem. Mój mąż i ja bywaliśmy tam bardzo rzadko. Albo była jeszcze budowa, potem byłam w domu z dzieckiem na urlopie macierzyńskim i nie było czasu na odpoczynek. Teściowa pracowała tylko w weekendy, nie była od nas zależna.
Jeden raz wystarczył, żebyśmy już więcej nie chcieli jej odwiedzać
Teraz najstarsze dziecko ma osiem lat, a najmłodsze dwa lata. Najstarszy syn chodzi do szkoły, a z najmłodszym siedzę w domu. Teściowa powiedziała kiedyś, że będą musieli wynająć mieszkanie w mieście, bo z emerytury ciężko żyć. Myślę, że powiedziała to specjalnie. Mamy już kupione własne mieszkanie, a starsza siostra mojego męża mieszka daleko, przyjeżdża bardzo rzadko.
Jakoś tak wyszło, że teściowa zaprosiła nas do swojego domu za miastem. Tak naprawdę nie chciałam tam jechać, ponieważ nie mamy zbyt ciepłych relacji z rodzicami mojego współmałżonka. Najczęściej po prostu dzwoni i pyta, jak się mają jej wnuki. I cieszyłam się, że postanowiła zostać dobrą babcią dla moich dzieci.
- Wpadnijcie do nas na weekend! Świeże powietrze, grill. Zobaczę wnuki i przynajmniej będę się dobrze bawić.
I tak się zebraliśmy, mój mąż wziął nawet wcześniej wolne z pracy, żeby zdążyć. Szaszłyki były pyszne, a mąż był pijany przez swojego ojca i poszedł do łóżka. Poszłam położyć najmłodszego do snu, a najstarszy został z babcią i dziadkiem na podwórku, gdzie też przychodzili do nich sąsiedzi.
Nastał poranek. Wstałam, poszłam robić śniadanie, najmłodsze dziecko było ze mną. Wtedy obudził się najstarszy syn. Zjedliśmy, a starszy poszedł do ogrodu pograć w piłkę. I wtedy do mojego pokoju przyszła Olga z wyrzutami:
Masz bardzo niewychowanego syna. Krzycząc, wbiegł po schodach, a nie wszyscy jeszcze wstali!
Tak, tylko syn szedł cicho po schodach, a to ona go wołała z ogrodu, aby wyszedł pograć w piłkę - chciała się go pozbyć sprzed telewizora... Gdy wszyscy byli już na dole, najmłodszy syn nagle zaczął płakać, jak to z maluszkami bywa. Olga zareagowała na to gwałtownie i z krzykiem, co spowodowało większy płacz u Piotrusia.
Teściowa, nie mogąc znieść tej sytuacji, krzyknęła do mnie - twoje dzieci doprowadzają mnie do szału! - kazała mi spakować siebie i dzieci i opuścić jej dom - ty synku możesz tu być - ćwierkała słodko do mojego męża.
On jednak wziął płaczącego Piotrusia w ramiona i bez słowa poszedł do naszego pokoju. Gestem głowy zawołał mnie i poprosił o pomoc w pakowaniu. Pół godziny później byliśmy w drodze do domu i już nigdy nie daliśmy się namówić Oldze na przyjazd...