Wiesz dlaczego? Bo wolę iść na spacer, nauczyć się szydełkować kolejny wzór, nauczyć psa chodzenia przy nodze niż spędzić dzień z wiadrem i mopem. Nie żyję w kompletnym bałaganie, ale też nie myję podłóg codziennie. To nie jest w zgodzie ze mną.
Koleżanki suszą mi głowę, że mój dom nie wygląda jak ich domy - wypucowany niczym w muzeum
Myślę, że to o siebie muszę bardziej zadbać, niż o porządki. Mój dom jest czysty: nic nie leży, nie ma kurzu, podłogi są czyste. Po co wszystko myć tak często? Nigdy nie przechowuję zbędnych rzeczy – wszystkie śmieci wyrzucam.
Sprzątam raz w tygodniu. To mi wystarczy, bo mieszkam sama. Wszystko układam na swoim miejscu, więc w mieszkaniu jest zawsze względny porządek.
Jednak bardzo lubię spacerować i dobrze się bawić. Dbam o to, aby dwa razy dziennie wyjść na spacer. W weekendy odwiedzam wystawy, kina, niektóre koncerty. I nigdy nie spędzam tych dni na generalnych porządkach.
Gdy znajomi się o tym dowiedzieli, nazwali mnie brudasem. Oczywiście zostało to powiedziane w żartobliwy sposób, ale jednak poczułam się dotknięta. Po prostu przemilczałam to, co usłyszałam, ponieważ to zdanie wcale nie odzwierciedla prawdy. Myślę, że dobrze robię, bo lepiej być szczęśliwym człowiekiem w mieszkaniu, w którym widać życie niż marnować je na robienie z domu sterylnej sali operacyjnej...
Mój ogród wygląda jak zaczarowany, podczas gdy koleżanki widzą w nim jedynie krzaki i chwasty. Nie chce mi się już powtarzać, że kosząc skrzętnie każde ździebełko trawnika, pozbywają się cennych ziół, które mogłyby im kiedyś uratować zdrowie, a może i życie.
Nie zawsze tak było, a zmieniło się wtedy, gdy usłyszałam od przyjaciółki, że sprzątając ciągle jej gumki do włosów z komody, bluzę z oparcia krzesła, czy szminkę z przedpokoju, usuwam oznaki jej obecności... Postanowiłam już nigdy tego nie robić.