Tylko jak mam tego nie robić, skoro całe życie słyszałam jedno zdanie:

– Bartek to mój prawdziwy syn. Po wszystkim poznasz.

Ja byłam „resztą”.

Od dziecka stałam trochę z boku. Na urodziny brata – rower, komputer, markowe ubrania. Na moje – książka „dla dziewczynki”, tańsze buty, od niechcenia rzucone:

– Dziewuszce i tak wiele nie trzeba.

Kiedy Bartek przynosił trójki, ojciec mówił:

– Chłopak, poradzi sobie. Ważne, że jest przebojowy.

Kiedy ja przynosiłam piątki, słyszałam:

– Nie przesadzaj z tą nauką, i tak wyjdziesz za mąż.

Gdy Bartek rozbił szybę piłką, ojciec śmiał się:

– Ma chłopak siłę!

Kiedy ja przypadkiem stłukłam szklankę, warknął:

– Ty niczego w domu nie potrafisz uszanować.

Mama próbowała mnie bronić, ale szybko milkła, gdy ojciec rzucał tym swoim:

– Przestań ją rozpieszczać. Nie jest zrobiona z cukru.

Bartek wyrósł na „złote dziecko” – przynajmniej w oczach ojca. Skończył zawodówkę, szybko poszedł do pracy, potem za granicę. Na święta przywoził mu alkohol, drogi zegarek, gadżety.

– Mówiłem, że będzie z niego ktoś – chwalił się ojciec wszystkim. – Mój syn, ten to ma głowę na karku.

O mnie mówił:

– Asia… ona tam sobie pracuje w biurze, papierki przekłada.

Pracowałam, studiowałam zaocznie, pomagałam w domu, sprzątałam, prałam. Gdy mama trafiła do szpitala, to ja biegałam między pracą a jej łóżkiem. Ojciec raz pojechał, „bo nie lubi takich miejsc”.

Po jej śmierci powiedział tylko:

– No, teraz będziesz musiała się bardziej postarać. Dom sam się nie ogarnie.

Nie powiedział mi nawet „dziękuję”, gdy to ja załatwiałam pogrzeb, urzędy, nekrologi. Za to godzinami opowiadał rodzinie, jak Bartek przyjechał „na ostatnią chwilę z zagranicy, choć ciężko pracuje”.

Potem nadszedł dzień, który wszystko rozciął jak nożem.

Ojciec miał wylew. Nagle – po prostu runął na podłogę w kuchni.

Zadzwonili do mnie sąsiedzi. Bartek nawet nie odebrał za pierwszym razem. Za drugim powiedział, że „spróbuje przyjechać”, ale „ma robotę, szef patrzy”.

Po kilku tygodniach rehabilitacji lekarz powiedział jasno:

– Tata nie powinien już mieszkać sam. Potrzebuje pomocy przy codziennych czynnościach, ktoś musi pilnować leków, zakupów, higieny.

W gabinecie byliśmy we troje: ja, Bartek i ojciec.

Bartek odchrząknął.

– Ja… nie mogę – zaczął. – Pracuję za granicą, wynajmuję pokój, wracam tylko na święta. Przecież wiecie. Poza tym zarabiam, mogę coś dorzucić.

Ojciec nawet na niego nie spojrzał. Wbił we mnie wzrok.

– Ty jesteś na miejscu – powiedział. – Ty się zajmiesz. W końcu dziećmi trzeba się zaopiekować na starość. Spłać swój dług wobec ojca.

Słowo „dług” uderzyło mnie jak policzek.

– Jaki dług? – zapytałam spokojnie, choć wszystko we mnie krzyczało.

– Wychowałem cię – odburknął. – Dach nad głową miałaś, jedzenie miałaś, do szkoły chodziłaś. To mało?

Zapomniał tylko dodać, że większość tego „dachu” i „jedzenia” organizowała mama, a ja od piętnastego roku życia dorabiałam po sklepach i sprzątaniu.

Pierwsze tygodnie po tym, jak zamieszkał ze mną, były jak powrót do dzieciństwa, tylko gorzej.

– Znowu to samo na obiad? – kręcił nosem. – Jak matka żyła, to potrafiła ugotować.

– Gdzie jest pilot? – wołał co chwilę. – Co ty robisz całymi dniami, że nie możesz mi przynieść?!

Wracałam z pracy zmęczona, w dłoni siatki z zakupami, a on siedział w fotelu i tylko wydawał polecenia.

Pewnego wieczoru, gdy sprzątałam po kolacji, wymknęło mi się:

– A może zadzwoniłbyś do Bartka? Też mógłby czasem przyjechać, pomóc, posiedzieć.

Zmrużył oczy.

– Bartek ciężko pracuje – powiedział ostro. – Ty masz bliżej, więc się nie wymiguj. On robi karierę, a ty? Zwykła robota w biurze. To twój obowiązek.

Nawet choremu nie przestał być ślepy na jedno dziecko, a drugie.

Przełom przyszedł któregoś popołudnia.

Wracałam z pracy po nadgodzinach, deszcz lał jak z cebra, byłam przemoczona, głodna, wkurzona. W domu – jak zwykle – światło włączone, telewizor ryczy.

Ojciec siedział w fotelu, obok na stoliku stała brudna miska po zupie.

– Przynieś mi herbatę – rzucił nawet bez spojrzenia. – I te tabletki na serce. Nie będę przecież sam się szwendał po kuchni.

Postawiłam torby na podłodze.

– Tato, wiesz, że sąsiedzi mają dość, że puszczasz telewizor tak głośno? – zaczęłam łagodnie. – Mogę kupić ci słuchawki, będzie ci wygodniej.

– Nie będę niczego zmieniał – parsknął. – Jak chcieli ciszy, trzeba było się nie rodzić w bloku.

Zacisnęłam zęby.

– I w ogóle – dodał – zamiast gadać, zrób wreszcie tę herbatę. Wychowałem cię, a ty nawet szacunku nie umiesz okazać. Dług względem ojca masz do spłacenia, pamiętaj.

Coś pękło.

– Jaki dług, tato? – zapytałam cicho. – Że całe dzieciństwo patrzyłam, jak kochasz tylko Bartka? Że mnie widziałeś tylko wtedy, gdy było co skrytykować? Że na komunię jemu kupiłeś rower, a ja dostałam tani zegarek „bo dziewczynce nie trzeba lepszego”? Że kiedy mama była w szpitalu, jeździłam tam sama, a ty miałeś „za słabą głowę na takie widoki”?

Spiorunował mnie wzrokiem.

– Zaczyna się – prychnął. – Wdzięczność się skończyła, zaczęli się rozliczać. Trzeba było nie rodzić dzieci.

Łzy napłynęły mi do oczu, ale mówiłam dalej:

– Dług wobec ojca miałam wtedy, kiedy byłam dzieckiem i błagałam o jedno twoje dobre słowo. Nie dostałam go. Teraz jestem dorosła. Pomagam ci z litości i przyzwoitości. Nie z miłości. Na miłość sobie nie zapracowałeś.

Tej nocy nie spałam. Patrzyłam w sufit i czułam się jak najgorszy człowiek na świecie.

„Jak możesz tak do starego ojca? Za dużo się na tych psychologów napatrzyłaś, córciu” – słyszałam w głowie głosy ciotek.

Ale rano, gdy poszłam do kuchni, zobaczyłam, że ojciec siedzi cicho, jakby przygaszony.

– Bałem się, że nie wstaniesz – mruknął. – Że mnie zostawisz.

– Nie zostawię cię – odpowiedziałam. – Ale musimy coś ustalić.

Usiadłam naprzeciwko.

– Pomogę ci. Będę ci robić zakupy, gotować, wozić do lekarza. Ale przestaniesz mówić o „długu”. Nie jestem twoją służącą ani skarbonką do rozbijania przy każdej okazji. Jest jeszcze Bartek – możesz do niego zadzwonić, poprosić, żeby raz na miesiąc się tobą zajął, zabrał cię na badania, posiedział z tobą.

Zacisnął usta.

– On ma swoje życie – wymamrotał.

– A ja nie? – zapytałam. – Mam pracę, kredyt, swoje zdrowie, które też kiedyś wysiądzie. Pomagam ci, bo tak trzeba. Ale jeśli jeszcze raz usłyszę „spłać dług wobec ojca”, spakuję cię i zawiozę do Bartka. Nie dlatego, że cię nienawidzę. Dlatego, że ja też mam granice.

Przez kilka dni chodził obrażony. Milczał, burczał coś pod nosem. Gdy dzwonił Bartek, oczywiście udawał, że „wszystko dobrze, nie martw się, synu, jakoś dajemy radę”.

Ale raz, przypadkiem, słyszałam, jak mówi:

– Wiesz… Asia dużo robi. Bez niej bym sobie nie poradził. Może jednak byś czasem przyjechał, choć na weekend. Bo to nie jest tylko jej obowiązek.

Pierwszy raz w życiu usłyszałam, jak staje w mojej obronie.

Nie będzie bajki.

Bartek nie rzucił wszystkiego i nie wrócił. Ojciec nie zamienił się w czułego staruszka, który nagle mnie uwielbia i przeprasza za całe życie.

Wciąż potrafi zranić jednym zdaniem, wciąż ma swoje „Bartek to to, Bartek tamto”.

Ale czasem, gdy myśli, że nie słyszę, mówi do sąsiada:

– Córkę mam… dobrą. Może jej nie umiałem okazywać, ale jest. Nie zostawiła.

I to wystarcza, żeby zostać jeszcze jeden dzień.

Ojciec, który kochał tylko mojego brata, dziś domaga się mojej opieki.

Powtarzał mi całe życie: „spłać swój dług wobec ojca”.

Nie rozumiał, że największy dług spłacam za każdym razem, gdy wchodzę do tego mieszkania, odkładam swoje zmęczenie na bok i nalewam mu zupy.

Nie z powodu jego zasług. Z powodu własnego sumienia. I może… z powodu tej małej dziewczynki, którą kiedyś byłam i która wciąż czeka na jedno najprostsze zdanie:

„Dziękuję, córko”.

To też może cię zainteresować: Zapytano o zaangażowanie Nawrockiego w WOŚP. Reakcja Pałacu wywołuje kolejne wątpliwości

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Małgorzata Ostrowska przerwała milczenie. Poruszające słowa o ostatnich chwilach jej męża w hospicjum