Ale są takie rzeczy, których matka nie może przemilczeć. Zwłaszcza wtedy, gdy wie, że jej córka jest ostatnią osobą na świecie, która dowiaduje się prawdy o własnym mężu.
Tego dnia wyszłam z domu tylko po chleb.
– Weź jeszcze jabłka, mamo – poprosiła Kasia przez telefon. – Marysia znowu ma fazę na jabłka. I nie kupuj jej słodyczy, bo Bartek twierdzi, że za dużo je.
Bartek. Jej mąż. Idealny zięć z obrazka: uśmiechnięty, pomocny, zawsze „zmęczony, bo dużo pracuje”, ale przecież dla rodziny.
Przez lata patrzyłam, jak Kasia latami go usprawiedliwia:
– Mamo, on się stara.
– Mamo, praca go wykańcza.
– Mamo, każdy facet ma wady.
Wygodnie mi było w to wierzyć. Łatwiej się żyje, kiedy udajesz, że nie widzisz cienia.
W kolejce w warzywniaku zauważyłam znajomą twarz – Magdę, koleżankę Kasi ze szkoły.
– O, pani Aniu! – uśmiechnęła się. – Jak dawno pani nie widziałam!
Zaczęłyśmy rozmawiać o niczym – o pogodzie, o cenach, o tym, że wszystko drożeje.
I wtedy Magda wypaliła:
– A Kasi to pani pogratulować nie mogę? – zapytała wesoło.
Zmarszczyłam czoło.
– Czego? – spytałam, nie rozumiejąc.
– Jak to czego? – roześmiała się. – Przecież będzie miała…
Urwała nagle. Zobaczyłam, jak blednie.
– Ojej – przyłożyła dłoń do ust. – To pani nie wie?
Serce zabiło mi mocniej.
– Czego mam nie wiedzieć, Magda? – zapytałam powoli.
Zaczęła się plątać.
– Nie, ja… ja może coś pomyliłam… ja nic nie mówiłam… Boże, ale wtopa…
Złapałam ją za rękaw.
– Magda. Ja jestem matką Kasi. Powiedz mi, co wiesz. Teraz.
Spojrzała na mnie z przerażeniem.
– Ja tylko… – westchnęła w końcu. – Widziałam Bartka w przychodni. Na USG. Z taką… blondynką. Ciężarną. Trzymał ją za rękę. Gadali o imieniu, słyszałam, jak mówi „synu”. Myślałam, że Kasia… że wy wszyscy…
Poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Warzywniak zawirował. Głos ekspedientki dochodził jak przez wodę.
– To pewnie nieporozumienie – wymamrotałam. – Na pewno nie Bartek.
Ale Magda tylko spojrzała na mnie ze współczuciem.
– Chciałabym się mylić – wyszeptała. – Naprawdę bym chciała.
Wyszłam ze sklepu bez jabłek, bez chleba. Nie pamiętam, jak doszłam do domu.
W głowie wciąż słyszałam: „USG”, „syn”, „trzymał ją za rękę”.
Bartek ostatnio coraz częściej „zostawał dłużej w pracy”. Coraz częściej był „w delegacji”, „u klienta”, „na spotkaniu”. Kasia tłumaczyła:
– Mamo, tak wygląda kariera. Musimy to przetrwać.
Przetrwać. Ale co, jeśli ona od dawna przetrzymuje coś, czego nie powinna?
Po południu poszłam do córki z tym nieszczęsnym chlebem, który w końcu jednak kupiłam, żeby mieć jakąś wymówkę.
– Mamo, super, że jesteś – ucieszyła się. – Usiądź, zrobię kawy. Bartek jeszcze w pracy.
Usiadłam przy stole i przyglądałam się jej. Miała podpuchnięte oczy, których wcześniej nie zauważyłam. Nagle wydała mi się tak potwornie zmęczona.
– Kasiu… – zaczęłam ostrożnie. – Wszystko u was w porządku?
Uśmiechnęła się odruchowo.
– No pewnie – odpowiedziała za szybko. – Po prostu dużo się dzieje. Marysia chora, ja zawalona robotą, Bartek ciągle między jednym projektem a drugim. Byle do wakacji.
„Byle do wakacji”. A potem – „byle do świąt”. „Byle do czegoś”.
I tak całe życie.
Długo się wahałam. To było jak stanie na brzegu przepaści. Wiedziałam, że jak zrobię jeden krok, już nie będzie powrotu.
– Kasia – powiedziałam nagle – czy Bartek… mógłby mieć… kogoś?
Zamarła.
Na sekundę w jej oczach przemknęło coś, czego nie zdążyła ukryć: strach. Potem od razu się oburzyła.
– Mamo, co ty gadasz?! – udała śmiech. – Bartek? Kogo? On ledwo ma czas na sen, a co dopiero…
Urwała. Patrzyłam na jej dłonie. Drżały, choć trzymała się kubka z kawą.
– Magda widziała go dziś w przychodni – powiedziałam cicho. – Z jakąś kobietą w ciąży. Na USG. Mówił o „synu”.
Słowa zawisły między nami jak gilotyna.
Kasia patrzyła na mnie, jakby nie rozumiała języka.
– Co? – wyszeptała w końcu.
– Mogę się mylić – dodałam szybko. – Może to był ktoś podobny. Może poszedł z kolegą. Może…
Ale wiedziałam, że nie wierzę w żadne „może”.
Jej twarz powoli bledła. Kawa rozlała jej się na spodku.
– Wiesz coś jeszcze? – zapytała martwym głosem.
– Nie – odpowiedziałam szczerze. – Tylko tyle. I że jeśli to prawda, to ty powinnaś się dowiedzieć od niego. Nie od obcych, nie z przypadkowych rozmów.
Parsknęła gorzkim śmiechem.
– Tak? – syknęła. – To zobaczymy, czy mi powie.
Przez trzy dni wewnętrznie wyłam.
Nie dzwoniłam. Czekałam.
Czwartego dnia zadzwoniła ona.
– Przyjedź – powiedziała. – Teraz.
Jej głos był pusty.
Kiedy weszłam do mieszkania, w powietrzu czuć było elektryczność, jak przed burzą.
Bartek siedział na kanapie, blady, zgarbiony. Kasia stała przy oknie, jak generał przed salą sądową.
– Mamo, usiądź – rzuciła. – Będziesz świadkiem. Jest sprawa.
Usiadłam. Serce dudniło mi w uszach.
– Bartek – zaczęła Kasia – chcę, żebyś powtórzył przy mamie to, co powiedziałeś przed chwilą.
Spuścił głowę.
– Kasia… – zaczął. – Nie wiem, jak…
– Powiedz – ucięła. – Prawdę. Masz jeszcze szansę raz w życiu zachować się jak mężczyzna, a nie tchórz.
Zacisnął dłonie.
– To był błąd – wyrzucił z siebie nagle. – Głupi romans. Nie znaczył nic. Myślałem, że… że to się jakoś ułoży, że…
Urwał, łapiąc oddech.
– Jest w ciąży – dokończyła za niego Kasia. – Powiedz. Głośno. Nie bój się słów, to tylko konsekwencje twoich czynów.
Bartek zbladł jeszcze bardziej.
– Tak – przyznał. – Będzie miała dziecko. Ale ja go nie chciałem. Ona… ona się uparła, że urodzi. Mówiłem jej, żeby nie…
Nie zdążył skończyć. Kasia uderzyła dłonią w stół tak mocno, że aż podskoczyły łyżeczki.
– Ona się uparła? – wrzasnęła. – Ona się uparła?! A kto ją zapładniał, przepraszam bardzo? Ja?! Moja matka?! Kto się z nią umawiał po nocach „w delegacji”? Kto ją zabierał na USG?!
Oddychała ciężko, jak po biegu.
– To był błąd – powtórzył mechanicznie. – Kasia, przecież wiesz, jaka była między nami sytuacja… My się oddalaliśmy, ty ciągle zajęta dzieckiem, ja pracą… Ona po prostu… była.
Rozłożył ręce, jakby tłumaczył się za źle postawioną lampę.
Nie wytrzymałam.
– Chcesz powiedzieć – wtrąciłam – że to moja wnuczka była problemem, a nie twoje spodnie?
Spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Pani nic nie rozumie – syknął. – My z Kasią mieliśmy kryzys.
– Wiesz, czym się różni kryzys od zdrady? – zapytałam spokojnie. – Kryzys można przepracować. Zdrada to wybór.
Kasia się odwróciła.
– Ile ona jest w ciąży? – zapytała już ciszej. – Konkretnie.
Zawahał się.
– Piąty miesiąc – wymamrotał.
Pamiętałam piąty miesiąc ich małżeństwa. To był wtedy ten okres, gdy Kasia miała depresję po porodzie. On „musiał wychodzić, żeby złapać oddech”.
Jak bardzo chciałabym wtedy wyjść za nim i zobaczyć, dokąd chodzi.
Wieczorem, gdy Bartek wyszedł – trzasnąwszy drzwiami i mówiąc coś o „potrzebie czasu” – zostałyśmy same.
Kasia siedziała przy stole, wpatrując się w ślad po jego kubku.
– Wiedziałaś – powiedziała nagle. – Czułaś coś wcześniej?
Zawahałam się.
– Czułam, że coś jest nie tak – przyznałam. – Ale bałam się wtrącać. Bałam się, że jak zacznę zadawać pytania, to wszystko się rozsypie.
Spojrzałam jej w oczy.
– Kiedy Magda mi powiedziała… mogłam to przemilczeć. Udać, że nie słyszałam. I żyć dalej w fikcji. Ale wtedy zdradziłabym nie tylko ciebie. Zdradziłabym samą siebie.
Łzy popłynęły jej po policzkach.
– Wiesz, co jest najgorsze? – szepnęła. – Że jak mi to powiedziałaś, to ja… nie byłam zaskoczona. Tylko przerażona, że to już fakty, nie tylko czarne myśli.
Chwyciłam jej dłoń.
– Kochanie, nic z tego nie jest twoją winą – powiedziałam. – Można być zmęczonym małżeństwem, dzieckiem, życiem. Ale nie można sobie zrobić nowej rodziny za plecami starej.
Kasia zaśmiała się przez łzy.
– Ty zawsze umiesz tak ładnie mówić – westchnęła. – A ja teraz muszę umieć tak brzydko żyć.
Następne tygodnie były jak bagno.
Bartek raz dzwonił z płaczem, raz z pretensjami. Raz przysięgał, że zerwie z tamtą, raz mówił, że „nie może jej tak zostawić z dzieckiem”.
Kasia miotała się między chęcią uratowania rodziny a godnością, która coraz głośniej krzyczała, że nie da się mieszkać pod jednym dachem z mężczyzną, który planuje w tajemnicy dziecko z kimś innym.
– Mamo, co ja mam zrobić? – pytała. – Ja nie chcę, żeby Marysia nie miała ojca.
– Marysia już nie ma ojca, jakiego miała mieć – odpowiedziałam. – Teraz możesz jej dać tylko jedno: matkę, która umie powiedzieć „dość”, kiedy trzeba.
Patrzyła na mnie długo.
– Nienawidzę cię za to, że masz rację – powiedziała w końcu.
Kiedy w końcu powiedziała Bartkowi, że chce rozwodu, zrobił z siebie ofiarę.
– To przez twoją matkę – wyrzucał. – Ona zawsze cię nastawiała. Gdyby nie ona, moglibyśmy to jakoś załatwić. Po co się wtrącała?
Tak. To zawsze wina tej, która wyciąga kłamstwo na światło dzienne. Nigdy tego, kto je stworzył.
Kasia wtedy tylko go słuchała, a potem powiedziała spokojnie:
– Moja matka zrobiła jedno: przestała milczeć. Resztę zrobiłeś ty.
Czasem, kiedy siedzę sama w swoim mieszkaniu, zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam.
Czy nie lepiej było udawać, że nic nie wiem. Pozwolić losowi, prawu, przypadkowi to kiedyś odkryć.
Ale potem widzę Kasię, która powoli podnosi się z kolan. Widzę Marysię, która pyta:
– Mamo, a tata już nie będzie u nas mieszkał?
I słyszy odpowiedź:
– Nie, ale wciąż cię kocha. A my damy sobie radę.
I myślę sobie, że największy dramat tej historii nie polega na tym, że mąż będzie miał dziecko z inną.
Największy dramat byłby wtedy, gdyby córka żyła w kłamstwie, a ja patrzyłabym na to i udawała, że nic nie widzę – tylko dlatego, że „nie wypada się wtrącać”.
Nie chciałam się wtrącać. Ale czasem milczenie jest większą zdradą niż cudze dziecko.
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Wychowałam córkę kosztem samej siebie": Na stare lata ona widzi we mnie tylko bankomat i opiekunkę na zawołanie
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Andrzej Duda z nowym świadczeniem. Kwota robi wrażenie, inni emeryci mogą pozazdrościć