Gdybym wiedział, jak to się skończy, może wziąłbym ten cholerny kredyt na trzydzieści lat i żył na zupkach chińskich. Ale wtedy wydawało się, że los się do nas uśmiechnął.
Mieszkanie było prezentem ślubnym.
– Żebyście mieli lekko na starcie – powiedział mój ojciec, wciskając mi do ręki klucze. – My całe życie się tłukliśmy po wynajmach, wy macie mieć inaczej.
Mama płakała, żona płakała, ja stałem jak idiota z tymi kluczami i udawałem, że mi coś wpadło do oka.
Dwupokojowe, świeżo po remoncie, na nowym osiedlu. Jasna kuchnia, balkon, łazienka, w której mieści się i pralka, i człowiek. Ściany jeszcze pachniały farbą, podłoga skrzypiała tylko w jednym miejscu – takim, które od razu polubiłem.
– Tu będzie nasze życie – powiedziała żona, opierając się o framugę. – Nasze. Tylko nasze.
Wtedy jeszcze wierzyłem, że „nasze” znaczy „we dwoje”.
Moja teściowa od początku miała do mieszkania stosunek, jakby to ona wręczała klucze.
– No, nieźle się urządziliście – skomentowała, pierwszego dnia stając na progu. – Dobrze, że rodzice pomagają, bo sami to byście do końca życia po kawalerkach biegali.
„Rodzice”. Brzmiało, jakby chodziło o nią.
Oglądała wszystko dokładnie, jak na kontroli: kuchnię, łazienkę, szafy. Otwierała szuflady, zaglądała nawet do szafki z proszkiem.
– Tu bym inaczej talerze ułożyła – mruknęła. – I ten stół trzeba przesunąć. Jak będę przyjeżdżać, to się nie zmieszczę.
Zaśmiałem się, że „przecież nie będziemy tu wszyscy mieszkać”.
Dziś to zdanie brzmi jak słaby żart.
Na początku przychodziła „pomagać”.
– Przyjadę na kilka dni, pomogę wam się wdrożyć – zapowiedziała zaraz po przeprowadzce. – Młodzi to teraz nic nie wiedzą o prowadzeniu domu.
Zajechała z dwiema walizkami „na kilka dni”.
– Mamo, to na tydzień? – zaśmiała się moja żona.
– A co, przeszkadzam? – odparła od razu zaczepnie. – Przecież trzeba wam ugotować, posprzątać, pokazać, gdzie co powinno stać. Ja nie przyjechałam w hotel, tylko do dziecka.
„Do dziecka”. Dorosła kobieta, po ślubie, ale dla niej dalej „dziewczynka, co nic nie potrafi”.
Teściowa wzięła się za „organizację przestrzeni”. Przestawiła szafki w kuchni, przełożyła ręczniki do innej półki, powiesiła nowe firanki, bo „te wasze to takie… nieprzytulne”.
Wieczorem patrzyłem na nasze mieszkanie i miałem wrażenie, że jesteśmy w gościach u niej.
– Przeszkadza ci? – spytała żona, widząc moją minę.
– Odrobinę – przyznałem. – Ale jak jej minie ten pierwszy zachwyt, to wróci do siebie.
Nie wróciła.
Pierwszy raz o swoim „przeprowadzaniu się” wspomniała niby mimochodem.
Siedzieliśmy w kuchni, ja z kubkiem herbaty, ona przy stole, obierając ziemniaki.
– U mnie w bloku znowu winda padła – zaczęła. – Trzecie piętro, nogi mnie bolą, kręgosłup wysiada. Człowiek się całe życie narobił, a na starość nie ma nawet porządnych warunków. – Westchnęła teatralnie. – Dobrze wam tu, młodzi, nowe budownictwo, ciepło, cicho…
– No… – mruknąłem. – Fajnie.
– Wiecie, tam u mnie to już nawet nie ma po co siedzieć – ciągnęła. – Pusto, zimno, sama ściana. A tu… tu życie. Rodzina. – Spojrzała znacząco na żonę. – I w przyszłości wnuki.
Poczułem, jak mnie ściska w żołądku.
Udawałem, że nie rozumiem, o czym mówi.
Potem zaczęły się konkretne sugestie.
– Zastanawiałam się – mówiła któregoś razu do żony, myśląc, że mnie nie słychać – że jakbyście zrobili z salonu waszą sypialnię, to w tym mniejszym pokoju zawsze ktoś mógłby zamieszkać. Wiadomo, jak się rodzina powiększy… albo jakbym ja kiedyś musiała do was przyjść.
– Mamo, ty masz swoje mieszkanie – odpowiedziała żona. – Po co od razu myśleć o przeprowadzce?
– Bo ja nie będę wiecznie młoda! – oburzyła się. – Ty sobie wyobrażasz, że ja na stare lata będę sama schody łazić? Ja chcę być przy was. Pomagać wam. Wnuki odbierać. A nie gdzieś tam gnić.
To „gnić” tak jakoś dziwnie zagrzechotało mi w głowie. Jakby ktoś przesuwał trumnę po betonie.
Moment, kiedy maski opadły, przyszedł w sobotę.
Wróciłem z pracy w południe. Już w korytarzu zobaczyłem stertę kartonów. W salonie – jej walizki, torby, pudła.
Teściowa stała pośrodku pokoju w dresie, z chustką na głowie, w rękach trzymała mój stary koc.
– Co tu się dzieje? – zapytałem.
– Przeprowadzam się – oznajmiła rzeczowo. – U siebie od dziś wynajmuję. Dostałam chętnych, młode małżeństwo. Będzie dodatkowy dochód. – Uśmiechnęła się. – A ja nie będę siedzieć sama. I wszyscy skorzystają.
– Jak to „przeprowadzasz”? – nie docierało do mnie.
Żona była blada jak ściana.
– Miał nam powiedzieć – wyszeptała. – Mamo, mieliśmy o tym porozmawiać…
– A co tu gadać? – przerwała teściowa. – Rodzina jest od tego, żeby być razem. Rodzice twojego męża dali wam mieszkanie, to ja dokładam siebie. Opieka nad wnukami, pomoc w domu, zawsze ktoś w pobliżu. Czego wy więcej chcecie?
Miałem ochotę krzyknąć: „Chcemy naszego życia!”. Ale język przykleił mi się do podniebienia.
Wieczorem wybuchliśmy we dwoje.
– Dlaczego ty jej nic nie powiesz?! – żona rzuciła we mnie spojrzeniem pełnym łez. – Ona nawet nie zapytała, czy my tego chcemy! Po prostu się wprowadziła!
– Myślałem… – zacząłem, sam nie wiedząc co. – Myślałem, że to takie straszenie, gadanie. Nie sądziłem, że naprawdę…
– Ona zawsze robi, co jej się zachce – przerwała. – Najpierw „zostanę na kilka dni”, potem „będę wpadać częściej”, teraz „pomyślałam i się przeprowadzam”. A ty tylko milczysz!
Poczułem złość – na siebie, na nią, na to, że jesteśmy we troje w mieszkaniu dla dwojga.
Wieczorem teściowa bezczelnie położyła się w naszym „pokoju na gości”.
– Tymczasowo – powiedziała. – Potem wymyślimy lepsze rozwiązanie.
„Tymczasowo”. Słowo, które w jej ustach znaczyło „na zawsze”.
Od tej pory nie mieliśmy ani chwili prywatności.
Rano wychodziłem z łazienki – teściowa już stała w kuchni, komentując, ile wody zużywamy. Wieczorem, kiedy chcieliśmy obejrzeć film we dwoje, siadała między nami na kanapie.
– Co tam oglądacie? – pytała. – A czemu taki głupi serial? Przełącz na wiadomości.
Kłóciliśmy się z żoną szeptem w sypialni, bo za ścianą słyszałem skrzypienie jej łóżka. Każde słowo mogło przejść przez ścianę jak przez papier.
Najgorsze były rozmowy z moimi rodzicami.
– No i jak wam się mieszka? – pytali przez telefon. – Spokojnie, wygodnie?
– Fajnie… – odpowiadałem wymijająco. – Tylko… z nami jest też… mama Kasi.
Zapadła cisza.
– Jak to? – zdziwiła się moja matka. – Przecież ma swoje mieszkanie.
– Wynajęła – wymamrotałem. – Przeprowadziła się do nas. Mówi, że „rodzina powinna być razem”.
– I ty się na to zgodziłeś? – w głosie ojca usłyszałem coś nowego: zawód.
Nie umiałem odpowiedzieć.
Któregoś wieczoru wróciłem późno. Wszedłem cicho, miałem nadzieję, że wszyscy śpią. W kuchni paliło się światło.
Teściowa siedziała przy stole, licząc coś na kartce.
– A, jesteś – powiedziała. – Przeliczałam koszty. Jak się podzieli rachunki na trzy dorosłe osoby, to wyjdzie sprawiedliwie. No, chyba że będziemy traktować mnie jako „dodatkowy wkład”, bo przecież będę z wami mieszkać na stare lata. – Uśmiechnęła się. – Wy będziecie moją emeryturą.
Coś we mnie pękło.
– Pani Mario – zacząłem, pierwszy raz mówiąc do niej tak oficjalnie – to jest nasze mieszkanie. Rodzice kupili je dla mnie i Kasi „na start”. Nie po to, żeby ktoś tu robił sobie przystanek na starość.
Zmrużyła oczy.
– Jak ty się do mnie odzywasz? – syknęła. – Do matki swojej żony? Ja ją wychowałam, ja sama wszystko dźwigałam, a teraz nie mam prawa nawet z nią mieszkać?
– Ma pani prawo mieszkać u siebie – odpowiedziałem. – Nie u nas. Bez pytania, bez ustaleń. My też chcemy mieć coś swojego. To mieszkanie jest jedynym kawałkiem świata, który mieliśmy tylko dla siebie. A pani nam go zabrała.
W drzwiach pojawiła się żona. Twarz miała białą jak ściana.
– Mamo, ja też tak czuję – powiedziała cicho. – Kocham cię, ale tak się nie robi. Nie pytałaś nas. Po prostu postawiłaś przed faktem dokonanym.
Teściowa patrzyła raz na mnie, raz na nią. W jej oczach coś się złamało. Duma? Złudzenie, że jest niezastąpiona?
– Czyli co – wyszeptała. – Jestem niechciana.
Nikt nie odpowiedział.
Nie wiem, jak ta historia się skończy. Może znajdziemy jej małe mieszkanie w pobliżu. Może wróci do swojego. Może obrazi się na nas na lata. Może rodzina się podzieli.
Wiem jedno: moi rodzice kupili mi i mojej żonie mieszkanie, żebyśmy mieli własny dom. A my pozwoliliśmy, by ktoś obcy – choć z rodziny – wyłączył nam w nim drzwi.
Najbardziej dramatyczne w tym wszystkim nie jest to, że teściowa wpycha się do nas, żeby z nami mieszkać.
Najbardziej dramatyczne jest to, że jeśli teraz nie powiemy „stop”, to za kilka lat nasze dzieci też nie będą umiały powiedzieć go nam. I wszyscy skończymy żyjąc jeden na drugim – z pretensjami zamiast miłości, w mieszkaniu tak pełnym ludzi, że nie będzie w nim miejsca na niczyje granice.
To też może cię zainteresować: Alarm w polskiej elektrowni. Pojawiło się zagrożenie chemiczne
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Słowa, które otwierają serce na Bożą miłość. Modlitwa dziękczynna do Ojca