Zawiózł ojca w poniedziałek. Tak jakoś wyszło, że akurat w poniedziałek – jakby nowy tydzień miał oznaczać nowe życie. Dla wszystkich.

Dom opieki pachniał środkami dezynfekującymi i gotowaną marchewką. Na korytarzu siedziało kilku starszych ludzi, wpatrzonych w telewizor tak, jakby to on trzymał ich jeszcze przy świecie.

– Panie Janie, tu będzie pan miał całodobową opiekę – mówiła pielęgniarka słodkim, wyuczonym tonem. – Proszę się nie martwić, syn może odwiedzać w wyznaczonych godzinach.

Ojciec milczał. Siedział na wózku, dłonie trzęsły mu się lekko, ale oczy miał jasne. Za jasne. Jakby widział więcej, niż chciał.

– Tato… – zaczął mężczyzna, poprawiając kołnierz ojcu. – Tu jest dobrze. Tu się tobą zajmą. U nas… wiesz, praca, szkoła, dziecko, mało miejsca…

Nie patrzył mu w oczy. Głos mu drżał.

Ojciec spojrzał w okno. Na mały skrawek nieba nad parkingiem.

– Nie mów – powiedział tylko. – Ja już wszystko wiem.

To „wiem” ciążyło mu w uszach podczas całej drogi powrotnej.

W samochodzie było nienaturalnie cicho. Żona trzymała dłonie na kolanach, palce bielały od zacisku.

– Zrobiliśmy, co trzeba – powiedziała w końcu, jakby próbowała przekonać i jego, i siebie. – Przecież nie dało się inaczej. Nie mamy warunków. Ja pracuję, ty pracujesz, Kuba ma szkołę. On wymaga opieki, której my nie jesteśmy w stanie dać.

– Wiem – odpowiedział automatycznie.

Ale tak naprawdę nie wiedział. Wiedział tylko, że od dziś ojciec będzie zasypiał w obcym pokoju, patrząc w sufit, który nic o nim nie wie.

Przez myśl przemknęły mu wszystkie obrazki: ojciec zgięty nad rowerem, ojciec uczący go wiązać buty, ojciec stojący po nocach przy łóżku, kiedy miał gorączkę.

„Też miał pracę” – przemknęło mu przez głowę. – „A jednak…”.

Odepchnął tę myśl, jak odpycha się gryzącego psa.

Kiedy otworzył drzwi do mieszkania, w korytarzu pachniało pomidorową. Kuba siedział w salonie na dywanie, układając klocki.

– Cześć, tato! – podskoczył. – A dziadek gdzie?

Zamarł.

– Dziadek… – przełknął ślinę. – Dziadek będzie teraz mieszkał w takim specjalnym domu. Gdzie się opiekują starszymi ludźmi. Wiesz, tam jest lekarz, pielęgniarki, leki, wszystko pod ręką. Będzie mu dobrze.

Kuba spoważniał, jak na swoje dziewięć lat aż za bardzo.

– W domu starców? – zapytał. – Takim jak w tym filmie, co babcia oglądała?

– Nie mów „dom starców” – syknęła żona z kuchni. – To dom opieki.

Chłopiec popatrzył na ojca uważnie. Długo, aż tamtemu zrobiło się nieswojo.

– A czemu on tam musi być? – dociekał. – Tu mu było źle?

– Nie, synku, nie o to chodzi… – zaczął tłumaczyć powoli, jak dziecku: – Po prostu… my nie mamy czasu. Dziadek nie chodzi, często choruje. Tam mają sprzęt, łóżko specjalne, ludzie, którzy się znają. To dla jego dobra.

Kuba znów pochylił się nad klockami. Składał coś mechanicznie, bez zastanowienia, ale widać było, że głowę ma daleko stąd.

– Aha – mruknął.

Już miał odejść do sypialni, gdy nagle chłopiec się odezwał.

– Tato?

– Tak?

Podniósł na niego oczy. Te same oczy, które kiedyś miał on sam, kiedy patrzył na własnego ojca.

– To w jakim wieku… – zapytał powoli, bardzo wyraźnie, jakby bał się się pomylić – w jakim wieku ja będę musiał oddać ciebie do takiego domu?

Słowa uderzyły w niego jak cegła.

Nie było w tym pytaniu złośliwości. Tylko zimna, dziecięca logika.

Jeśli tak się robi z dziadkami, to tak się robi z ojcami. Prosty schemat. Prosta odpowiedź.

Nie umiał jej dać.

Stał w korytarzu z ręką na framudze i po raz pierwszy naprawdę zobaczył obraz, który do tej pory wypierał: siebie, za kilkanaście, może kilkadziesiąt lat, na wózku. Korytarz, telewizor, marchewka, czyjeś „proszę się nie martwić, dzieci mogą pana odwiedzać w wyznaczonych godzinach”. I Kuby, który może wtedy powie do swojego syna dokładnie to samo, co on dziś: „Nie dało się inaczej, nie mamy warunków, praca, szkoła…”.

– Ja… – zaczął, ale głos mu ugrzązł w gardle.

– Bo jakbym wiedział – ciągnął Kuba, patrząc mu prosto w oczy – to bym się przygotował. Żeby mnie tak nie bolało, jak jego dziś.

Mężczyzna opadł na krzesło, jakby ktoś odciął mu nogi.

W uszach wciąż miał słowa pielęgniarki: „syn może odwiedzać w wyznaczonych godzinach”.

Teraz dołączyło do nich inne zdanie, które odtąd już zawsze miało brzmieć w jego głowie, jak wyrok:

„Tato, to w jakim wieku ja będę musiał oddać ciebie?”

To też może cię zainteresować:

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: