Po śmierci ojca została sama w starym, rozpadającym się domu. Zimno, wilgoć, rachunki – to ją przerastało. Mówiła, że sobie poradzi, ale widziałam, że to tylko duma. A ja nigdy nie potrafiłam jej odmówić, nawet jeśli o nic nie prosiła.
Przywiozłam ją więc do naszego mieszkania, przygotowałam pokój, kupiłam nowe meble, żeby poczuła się komfortowo. Mąż mówił, że damy radę, dzieci cieszyły się na początku jak na odwiedziny babci.
Ale minął tydzień…
Potem miesiąc…
I czułam, że coś we mnie pęka.
Matka narzekała na wszystko. Na światło, na zupę, na sposób, w jaki wieszam pranie. Twierdziła, że źle wychowuję dzieci, że mąż za rzadko się odzywa, że w domu za cicho, za głośno, za pusto, za ciasno. Każdy dzień zaczynał się od jej jęków. Czasami miałam wrażenie, że ona po prostu musi znaleźć powód, aby być nieszczęśliwa.
Pewnego wieczoru, kiedy wróciłam zmęczona po pracy, usłyszałam, jak mówi do mojego syna:
– Wiesz, mama zawsze była egoistką. Ja to dopiero się poświęciłam dla rodziny…
Zatkało mnie. Zrobiło mi się gorąco, zimno, wszystko naraz.
Weszłam do kuchni i powiedziałam:
– Mamo, proszę cię, chociaż przy dzieciach nie opowiadaj takich rzeczy.
A ona tylko wzruszyła ramionami. Jakby nic się nie stało. Jakby miała prawo do wszystkiego – nawet do wbijania we mnie szpilek.
Im bardziej starałam się być cierpliwa, tym bardziej mnie testowała. Pytała kiedyś:
– A czemu jeszcze nie masz nowej lodówki? Taka rodzina jak wasza powinna mieć lepszą. No i firanki mogłabyś zmienić. I meble…
Mąż zaciskał zęby, dzieci zaczęły unikać jej pokoju. Nasze życie zaczęło kręcić się wokół tego, czy mama znów będzie niezadowolona. Czułam, że wariuję, że wszystkie obowiązki zgasły pod ciężarem jej wiecznego krytycyzmu.
Pewnego dnia nie wytrzymałam i wykrzyczałam:
– Mamo, poświęciłam dla ciebie wszystko. Dach nad głową, spokój w domu, czas dla dzieci. Czy możesz przestać marudzić chociaż na chwilę?!
A ona patrzyła na mnie jak na obcą osobę. Jakby nie rozumiała, o co mi chodzi.
Dopiero po godzinie przyszła, cichutko zapukała do drzwi i powiedziała:
– Wiesz… ja całe życie marudziłam, żeby nikt nie zauważył, że się boję. Bałam się starości. Tego, że stanę się ciężarem. Nie chciałam tak bardzo przeszkadzać, że… zaczęłam przeszkadzać jeszcze bardziej.
I pierwszy raz od dawna poczułam, że widzę w niej nie krytyczną matkę, ale zagubioną kobietę.
Nie zmieniła się z dnia na dzień, ale zaczęła próbować. Raz na jakiś czas nawet pochwaliła obiad, a dzieciom powiedziała, że są najmądrzejsze na świecie. Mnie objęła niezdarnie i stwierdziła, że głupio mówiła.
Nie wiem, czy będzie idealnie. Ale pierwszy raz od dawna mam nadzieję, że może być lepiej. Bo za każdym razem, kiedy znowu marudzi, przypominam sobie to jedno zdanie:
„Boję się starości”.
I wtedy robi mi się jej po prostu żal.
Ale żyć obok siebie, ucząc się cierpliwości – chyba tego właśnie obie najbardziej potrzebujemy.
To też może cię zainteresować: Zakopane ujawnia sylwestrowe gwiazdy. Wiadomo, kto zagra w noc noworoczną
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Tuż przed przysięgą odkryłam prawdę o narzeczonym": Kochał tylko mój majątek, nie mnie