Suknia wisiała wyprasowana od świtu, welon leżał na krześle, a mama chodziła wokół mnie jak wokół kruchego szkła. Wszyscy byli podekscytowani, a ja czułam w sobie dziwny niepokój, który nie dawał się zagłuszyć ani modlitwą, ani uśmiechem świadkowej.

W kościele pachniało świecami i kadzidłem. Goście powoli zajmowali miejsca, organista próbował kolejne melodie, a ja stałam przed wejściem z tatą pod rękę. Czekałam tylko na sygnał, kiedy mam ruszyć po czerwonym dywanie. Miałam wrażenie, że unoszę się nad ziemią.

I wtedy to się stało.

Drzwi rozwarły się z hukiem, jakby wpadł wiatr, choć na zewnątrz panowała idealna cisza. Wszyscy odwrócili głowy, a ja zobaczyłam ją. Młodą kobietę, może dwudziestoparoletnią. Zmęczoną, spłakaną, z rozwichrzonymi włosami. I z ciążowym brzuchem tak dużym, że wyglądała, jakby miała urodzić lada moment.

— Maciej! — krzyknęła, walcząc o oddech. — Powiedz im! Nie możesz jej poślubić!

Kościół ucichł tak nagle, że aż było słychać echo.

Mój narzeczony stał już przy ołtarzu. W pierwszej chwili zobaczyłam na jego twarzy szok, potem przerażenie, a na końcu coś, co najbardziej mnie zabolało — rezygnację. Jakby wiedział, że ta chwila prędzej czy później nadejdzie.

Kobieta podeszła bliżej, trzymając się za brzuch.
— Jestem w ósmym miesiącu! — zawołała drżącym głosem. — To twoje dziecko, Maciek. Powiedz im prawdę.

Czułam, jak nogi uginają się pode mną. Tata objął mnie mocniej, ale miałam wrażenie, że nie trzyma mnie człowiek, tylko powietrze. Że zaraz spadnę na zimną posadzkę.

— Maciej, powiedz coś — wyszeptałam, choć stałam daleko. On mnie słyszał. Wszyscy słyszeli.

Narzeczony spuścił wzrok.


— To prawda… — powiedział bardzo cicho, ale słowa odbiły się echem w całej świątyni. — Znamy się. To moje dziecko.

Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Słyszałam szepty gości, widziałam twarze pełne wstydu, zdziwienia, współczucia. Chciałam zniknąć. Chciałam przebiec między ławkami i znaleźć się jak najdalej od tego miejsca.

Zamiast tego zobaczyłam jej łzy. Nie moje. Jej. Patrzyła na mnie, jakby miała wyrzuty sumienia, jakby żałowała, choć przecież to nie ona mnie zdradziła.


— Przepraszam — szepnęła. — On mi mówił, że jest wolny… Dopiero wczoraj dowiedziałam się o ślubie. Nie mogłam pozwolić, by pani przeżyła to, co ja.

Nie pamiętam, jak wyszłam z kościoła. Tata odprowadził mnie do samochodu, mama płakała, świadkowa drżała z gniewu. Ja nie płakałam. Nie mogłam. Byłam jak kamień.

Wieczorem siedziałam w pustym pokoju i wciąż miałam na sobie suknię. Całą noc patrzyłam w lustro i zadawałam sobie pytanie: jak długo mnie okłamywał? Dlaczego niczego nie zauważyłam? I co by było, gdyby tamta dziewczyna nie przyszła?

Może byłabym dziś żoną człowieka, który prowadzi podwójne życie. Może wychowywałabym dziecko, wiedząc, że gdzieś biega jego pierwsze, ukryte.

Rano wstałam, zdjęłam welon i odłożyłam suknię na oparcie krzesła. I wtedy dopiero popłakałam się tak, jak jeszcze nigdy w życiu.

Ale wiecie co? Teraz wiem jedno.

Lepiej stracić ślub w kościele niż całe życie z człowiekiem, który kłamie.

To też może cię zainteresować: Mroczna wizja Nostradamusa na koniec 2025 roku ujawniona. "Skutki mogą być globalne"

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Teściowa mieszka w potwornym bałaganie i odżywia się byle czym": Nie pozwolę, by moja córka tam przebywała