Marzyłam o tym od lat – własny kąt, cisza, normalne życie bez stresu. Ale los miał dla mnie inny plan. Zamiast spokoju dostałam najgorszych sąsiadów, jakich można sobie wyobrazić.
Na początku byli tylko nadopiekuńczy. „A dokąd to pani idzie?” – zagadywała sąsiadka spod trójki, gdy tylko przekraczałam próg. „Kto to dzisiaj panią odwiedził?” – dopytywała, gdy wracałam z zakupami. Udawałam, że mi to nie przeszkadza, choć już wtedy czułam, że to coś więcej niż ciekawość.
Z czasem zrobiło się gorzej. Zdecydowanie gorzej.
Pewnej soboty leniwie sprzątałam kuchnię, gdy usłyszałam ciche stukanie… prosto zza ściany. Najpierw myślałam, że to przypadek, ale po chwili stukot powtórzył się – rytmiczny, natarczywy, jakby ktoś próbował podsłuchiwać, czy nasz dom tętni życiem. Po dwóch minutach usłyszałam szepty. Szepty tuż pod drzwiami.
Zamurowało mnie.
Zatrzymałam oddech i spojrzałam na męża. „To chyba żart?” – wyszeptałam. On wzruszył ramionami, ale widziałam w jego oczach niepokój. Minęła godzina, a tu nagle dzwonek do drzwi. Otworzyłam, a tam stali oni – państwo R., nasi sąsiedzi z piętra.
– My tylko sprawdzamy, czy wszystko u was w porządku – powiedziała kobieta z fałszywym uśmiechem.
– Dawno nie słyszeliśmy odgłosów sprzątania – dodał jej mąż.
Odgłosów sprzątania?!
Zatkało mnie.
Przez kolejne tygodnie żyliśmy pod obserwacją. Oni wiedzieli wszystko. Kiedy wstajemy. Kiedy wychodzimy. Kiedy oglądamy telewizję. Kiedy się pokłócimy. Kiedy otwieramy okno. Kiedy przyjeżdża do nas moja siostra.
A ja czułam się jak zwierzę w klatce.
Kulminacja przyszła, gdy pewnego wieczoru usłyszałam, jak para z mieszkania obok opowiada komuś na klatce schodowej, że „u nas to głośno, nerwowo i pewnie małżeństwo im się sypie”. To była ostatnia kropla.
Powiedziałam sobie dość.
Następnego dnia wzięłam wolne w pracy i zajęłam się tym po swojemu. Zadzwoniłam do administracji, opisałam wszystko szczegółowo, dołączyłam nagrania stukania zza ściany i zdjęcia, na których sąsiadka kuca pod naszymi drzwiami. Miałam tego więcej, niż im się mogło wydawać.
Dwa dni później dostali oficjalne upomnienie za naruszanie prywatności. Administracja ostrzegła ich, że kolejnym krokiem będzie policja i wniosek o eksmisję.
Sąsiedzi wyszli z siebie. Najpierw próbowali się tłumaczyć, potem straszyć, w końcu przepraszać, ale drzwi już im nie otwieraliśmy. Od tego czasu ominęli nas szerokim łukiem.
A ja? Poczułam, jakbym wróciła do życia.
Za długo pozwalałam innym wchodzić z brudnymi butami w moje życie. Za długo milczałam, znosiłam, tłumaczyłam. Teraz nauczyłam się czegoś ważnego: czasem trzeba utrzeć nosa tym, którzy uważają, że mogą zaglądać komuś do garnków, sumienia i sypialni.
Cisza, którą dziś mamy w mieszkaniu, jest warta wszystkiego. Po raz pierwszy od miesięcy naprawdę odpoczywam.
I najbardziej cieszy mnie to, że to oni teraz boją się nas, a nie my ich.
To też może cię zainteresować: Daniel Martyniuk nie zwalnia tempa. Kolejny atak na linie lotnicze
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Polacy ocenili Ziobrę bez litości. Najnowszy sondaż nie pozostawia złudzeń