Że jak ktoś mówi „na zawsze”, to znaczy, że naprawdę tak będzie. Z Markiem byliśmy razem ponad piętnaście lat. Przeszliśmy przez biedę, kredyty, choroby, niepowodzenia. Myślałam, że nic nas nie złamie. Nie był idealny, ale był mój. Znałam każdy jego gest, każdy grymas twarzy. Czasem bywał zamknięty w sobie, coraz częściej znikał myślami — ale tłumaczyłam to zmęczeniem. Praca, stres, obowiązki. Nie przyszło mi do głowy, że przyczyną jego nieobecności może być... inna kobieta.

Kiedyś wspomniał, że przypadkiem spotkał Kasię — swoją byłą sprzed lat. Podobno zaczęła pracować w tej samej firmie, miała kłopoty osobiste, potrzebowała wsparcia.

– Nie bądź zazdrosna, kochanie, to przeszłość – powiedział, a ja, głupia, uwierzyłam.

Zauważyłam, że coraz częściej wracał późno. Czułam zapach damskich perfum na jego koszuli. A gdy zapytałam, dostałam tylko chłodne spojrzenie i krótkie:

– Przesadzasz. Szukasz problemów, których nie ma.

Zaczęłam wątpić we własny rozum. W końcu – jeśli mąż mówi, że nie zdradza, to chyba trzeba mu wierzyć, prawda?


Pewnego dnia zadzwoniła do mnie nieznajoma kobieta. Miała drżący głos.

– Pani mąż jest ojcem mojego dziecka – powiedziała. – Nie chciałam tego tak załatwiać, ale on się wypiera.


Zamarłam. Nie krzyczałam, nie płakałam. Po prostu przestałam oddychać. Wieczorem, kiedy wrócił, spojrzałam mu w oczy. Nie musiałam pytać. Wiedziałam.

– Marek, powiedz mi tylko jedno. To prawda? – zapytałam cicho.

Westchnął ciężko.

– To był błąd. To się samo stało.

To się samo stało. Jak można przypadkiem zrobić dziecko komuś, kto jest tylko „z przeszłości”?

Myślałam, że będziemy walczyć, że spróbujemy to naprawić. Ale on już podjął decyzję. Powiedział, że musi być odpowiedzialny za to dziecko, że „tak będzie najlepiej dla wszystkich”.
A dla mnie?


– Nie pasujemy już do siebie, Aniu. Ty chcesz stabilizacji, ja... sam nie wiem, czego chcę. – mówił, nie patrząc mi w oczy.


Spakował torbę i wyszedł. Bez pożegnania, bez żalu, jakby wychodził z pokoju hotelowego, a nie z życia kobiety, z którą przeżył pół życia.

Nie wiem, jak długo siedziałam wtedy na podłodze, wpatrzona w drzwi. Nie płakałam od razu. Łzy przyszły później – nocami, po cichu, tak żeby nikt nie słyszał. Najgorsze nie było to, że mnie zdradził. Najgorsze było to, że potrafił tak po prostu wyrzucić mnie ze swojego świata, jak starą, zepsutą zabawkę, której już nie potrzebuje.


Minęły dwa lata. On mieszka z nią, z dzieckiem, o którym mówi, że „dało mu drugą młodość”. Ja żyję sama, w ciszy, której kiedyś się bałam, a teraz uczę się ją lubić. Czasem widzę ich na ulicy. Trzymają się za ręce. I choć serce na chwilę ściska się z bólu, wiem jedno:

Nie każdy, kto odchodzi, traci. Czasem to ten, kto został – odzyskuje siebie.

To też może cię zainteresować: Przerażające sceny w prosektorium. Koszmarna pomyłka przed kremacją

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Synowa zachwycała się moimi przetworami": Dopiero później odkryłam, co z nimi robiła i serce mi pękło