Mama mieszkała sama na wsi od śmierci taty. Początkowo radziła sobie świetnie – ogródek, kury, sąsiadka do pomocy. Ale z każdym miesiącem coraz częściej skarżyła się na ból, na zawroty głowy, na samotność.
Powiedziała:
– Córeczko, ja już nie mam siły.
Wtedy wzięłam urlop i pojechałam do niej. To, co zobaczyłam, złamało mi serce. Chuda, blada, z trudem chodziła po domu. Lodówka prawie pusta, w kącie zimny piec. Nie zastanawiałam się długo.
– Mamo, jedziesz ze mną do miasta. Będzie ci lepiej.
Na początku było dobrze. Mama była szczęśliwa, że wreszcie ma kogoś obok. Siedziałyśmy wieczorami przy herbacie, wspominałyśmy tatę, plotkowałyśmy o sąsiadach z wioski. Czułam, że robię dobrze. Że w końcu odwdzięczam się za wszystko, co dla mnie zrobiła.
Ale ten spokój nie trwał długo.
Mama nie potrafiła odnaleźć się w moim mieszkaniu. Nie rozumiała, po co zamykam drzwi na klucz. Nie mogła zasnąć bez dźwięku zegara z kukułką. Narzekała, że powietrze jest ciężkie, że ludzie są obcy, że nikt tu się nie uśmiecha.
– Po co mnie tu przywiozłaś? – powiedziała pewnego dnia, patrząc mi prosto w oczy. – Tam miałam swoje życie. Tutaj jestem nikim.
Te słowa zabolały bardziej, niż chciałabym przyznać. Przecież robiłam to z miłości. Chciałam, żeby miała lepszą opiekę, lekarzy, spokój. A ona coraz częściej płakała i wspominała swoje kury, ogródek, nawet stary, zardzewiały płot.
Pewnej nocy usłyszałam, jak szura kapciami po korytarzu.
– Mamo? – zawołałam.
Nie odpowiedziała. Znalazłam ją w łazience, siedzącą na zimnych kafelkach. Zbladła, ręce jej drżały.
– Nie mogę oddychać – wyszeptała.
Wezwałam pogotowie. Diagnoza była bezlitosna — niewydolność serca, wyniszczenie, stres. Lekarz powiedział, że stan mamy pogorszył się przez zmianę środowiska. Że organizm starszej osoby często nie radzi sobie z takim szokiem.
Wtedy zrozumiałam, że moja dobra wola… mogła ją zabić.
Leżała w szpitalnym łóżku, słaba, ale przytomna.
– Widzisz, córeczko, mówiłam, że wieś to moje miejsce – szepnęła. – Tam bym umarła spokojnie, a tu tylko się męczę.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Płakałam przy jej łóżku, a ona pogłaskała mnie po głowie, tak jak wtedy, gdy byłam dzieckiem.
– Nie płacz. Wiem, że chciałaś dobrze. Ale człowiek nie może żyć nie tam, gdzie jego serce.
Po tygodniu wypisali ją do domu. Do mojego mieszkania. A ja każdego dnia patrzę na nią z lękiem, bo wiem, że już nigdy nie odzyska sił.
Czasem siadam w jej pokoju i słucham, jak opowiada o dawnych czasach. O zapachu skoszonej trawy, o słońcu nad polami, o psie, który zawsze czekał przy bramie. Wtedy widzę błysk w jej oczach – ostatni ślad dawnej radości.
Nie wiem, czy dobrze zrobiłam, zabierając ją ze wsi. Chciałam, żeby żyła dłużej. Ale może odebrałam jej to, co było dla niej najważniejsze — poczucie, że jeszcze jest u siebie.
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Mój mąż wychowuje cudze dziecko": Nie przyznam się, że prawdziwy ojciec płaci mi alimenty
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Zbigiew Ziobro chce być przesłuchany za granicą. Prokurator Ewa Wrzosek odpowiada