Po sześćdziesiątce człowiek marzy tylko o spokoju, o poranku z gazetą, o ciszy, w której słychać własne myśli. Ale wtedy poznałem Martę. Była jak błysk słońca w jesienny dzień – młoda, żywiołowa, piękna i… dwadzieścia lat młodsza ode mnie.

Z początku myślałem, że to tylko flirt. Przypadkowa znajomość, która szybko się skończy. A jednak z każdym dniem coraz bardziej mnie wciągała. Zachwycała się moim spokojem, doświadczeniem, tym, że „potrafię słuchać” – jak mawiała. Przy niej znów poczułem się młody, potrzebny, męski.

Przyjaciele ostrzegali:


– Uważaj, Janek, młoda dziewczyna, pewnie szuka sponsora.


Ale ja nie chciałem słuchać. Nie kupowałem jej drogich prezentów, nie obiecywałem cudów. Dzieliłem się sobą – moim czasem, życiem, sercem.

Po roku zamieszkaliśmy razem. I przez chwilę wydawało się, że naprawdę można cofnąć czas.

Sielanka skończyła się, gdy Marta zaczęła mówić o dzieciach. Najpierw żartem:

– Wiesz, fajnie byłoby mieć małą córeczkę z twoimi oczami.

Potem coraz poważniej:

– Kochanie, ja nie chcę, żebyś umarł, zanim nasze dziecko pójdzie do szkoły, ale chcę spróbować. Teraz albo nigdy.

Zamarłem. Ja, który już dawno odchował dzieci, nawet wnuki mam dorosłe. Człowiek, który w nocy wstaje częściej do toalety niż o szóstej do pracy. Jak mam jej wytłumaczyć, że nie dam rady zaczynać wszystkiego od nowa?

Nie chciałem jej zranić. Więc milczałem. A ona coraz bardziej się oddalała.

– Nie rozumiesz, że to dla mnie ważne? – powiedziała kiedyś ze łzami w oczach. – Ty już wszystko przeżyłeś, a ja dopiero zaczynam.

I wtedy zrozumiałem. Moja miłość, choć szczera, była dla niej jak złota klatka. Mogłem dać jej ciepło, bezpieczeństwo, ale nie to, czego pragnęła najbardziej — nowe życie.

Nie miałem serca, by powiedzieć wprost:


– Jestem już za stary na pampersy, na nocne czuwania, na gonienie malucha po podłodze.
Więc zacząłem unikać tematu.


Ale unikanie nie rozwiązuje problemu.

Pamiętam ten poranek jak dziś. Stała w przedpokoju z walizką, a ja nie potrafiłem powiedzieć ani słowa.


– Kocham cię, Janku – wyszeptała. – Ale nie mogę zrezygnować z tego, o czym marzę.

Nie zatrzymywałem jej. Nie dlatego, że nie chciałem. Tylko dlatego, że wiedziałem, iż miłość to czasem pozwolenie komuś odejść, zanim zamieni się w żal.

Minęły dwa lata. Marta napisała do mnie niedawno — urodziła syna. Napisała, że jest szczęśliwa. Że chciała, żebym wiedział, że wciąż mnie szanuje i że to dzięki mnie nauczyła się, co znaczy prawdziwa bliskość.

Uśmiechnąłem się przez łzy. Bo choć nie jestem ojcem jej dziecka, czuję, że byłem częścią historii, która miała sens.

Patrzę dziś na życie spokojniej. Nie żałuję, że kochałem. Ale wiem też, że czasem trzeba mieć odwagę przyznać:

„Nie wszystko, co piękne, jest nam dane na zawsze.”

To też może cię zainteresować: To on wyrasta na lidera PiS. Polacy dali jasny sygnał

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Dorota Wellman ujawniła prawdę o swoim zdrowiu. Przeszła poważny zabieg