Śmieszne, bo odkąd pamiętam, w naszym domu świętością była tylko moja młodsza siostra, Justyna. Ja byłam tą „rozsądną”, tą „starszą, która powinna dawać przykład”. A ona – złotym dzieckiem, któremu wszystko uchodziło na sucho.

Kiedy ja sprzątałam po niedzielnym obiedzie, Justyna szła na spotkanie z koleżankami. Kiedy rodzice kazali mi pomagać w ogrodzie, jej pozwalali siedzieć w pokoju i malować paznokcie „Bo ona ma delikatną naturę” – tłumaczyła mama. Ja tej delikatności w sobie nie miałam, więc dostałam w zamian obowiązki i zrzędzenie.

Przez lata znosiłam ich humory, kłótnie i krytykę. Kiedy mama zachorowała, to ja siedziałam przy niej w szpitalu. Kiedy ojciec trafił do domu opieki, to ja jeździłam do niego z zakupami i prałam mu rzeczy. Justyna przyjeżdżała tylko wtedy, gdy mogła zrobić sobie zdjęcie do mediów społecznościowych. „Kocham tatę, najlepszy na świecie” – podpisywała. A potem znikała.

Po śmierci ojca notariusz otworzył testament. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie – ja z drżącymi rękami, ona z idealnie ułożonymi włosami i tym swoim sztucznym uśmieszkiem.

I wtedy usłyszałam słowa, które zatrzymały mi oddech. Dom rodzinny, ziemia, oszczędności – wszystko po równo. Jakbyśmy przez całe życie znaczyły to samo.

Zamarłam. Nie mogłam uwierzyć, że po tylu latach poświęceń, ojciec potraktował mnie tak samo jak ją – tę, która nigdy nic nie zrobiła, tylko brała.

Przez pierwsze dni płakałam. Potem przyszła złość. A potem chłodna kalkulacja.

Znałam każdy szczegół sprawy, wszystkie dokumenty. Ojciec był chory, podpisywał wszystko, co mu podsunęłam. Zastanawiałam się, czy nie dałoby się czegoś podważyć. W końcu to ja opiekowałam się nim, ja byłam świadkiem jego cierpienia. Ona? Przysyłała kwiaty i laurki na urodziny.

Powiedziałam sobie, że to sprawiedliwość, nie zemsta. Że chcę tylko tego, co mi się należy.
Zaczęłam szukać prawnika.

Kiedy powiedziałam Justynie, że zamierzam złożyć pozew o unieważnienie testamentu, tylko spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– Naprawdę chcesz się sądzić o pieniądze po rodzicach?


– Nie o pieniądze, tylko o zasady! – krzyknęłam.

Nie odpowiedziała. Tydzień później zadzwoniła. Powiedziała, że ma coś dla mnie. Spotkałyśmy się w kawiarni.

Wyjęła z torebki zdjęcia. Mama na łożu śmierci, trzymająca ją za rękę. Ojciec w domu opieki – z uśmiechem, bo Justyna przyszła go odwiedzić w dniu urodzin. „Nie chciałam ci tego pokazywać, ale może wtedy zrozumiesz, że też ich kochałam” – powiedziała.

Patrzyłam na te zdjęcia i pierwszy raz od dawna poczułam coś innego niż złość. Wstyd.

Zrozumiałam, że moja nienawiść przez te lata mnie zniszczyła. Nie potrafiłam dostrzec, że może ona kochała po swojemu – mniej praktycznie, bardziej z dystansu. A ja? Kochałam przez poświęcenie, ale z czasem zaczęłam oczekiwać zapłaty.

Nie złożyłam pozwu. Zamknęłam dokumenty w szufladzie. Nie z powodu niej – tylko dlatego, że nie chciałam już żyć z sercem pełnym gniewu.

Dziś rzadko się widujemy. Każda żyje swoim życiem. Ale czasem, gdy patrzę na rodzinne zdjęcia, myślę, że żaden spadek nie był wart tego, by stracić siostrę.

Zrozumiałam, że najgorsze dziedzictwo, jakie można dostać po rodzicach, to zazdrość i żal, którego nie potrafimy odpuścić.

To też może cię zainteresować: Kaczyński na miesięcznicy smoleńskiej: ostre słowa o Ziobrze i zapowiedź „prawdziwej sprawiedliwości”

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Widzowie "Tańca z gwiazdami" wstrzymali na chwilę oddech. Wszystko w czasie tańca Wiktorii Gorodeckiej