Że pomaga, kiedy może, a nie wtedy, kiedy musi. Ale dla mojej córki jestem nie babcią, tylko darmową siłą roboczą — z dyżurami, obowiązkami i pretensjami.
Pamiętam, jak mała Kasia biegała po podwórku z rozwianymi włosami i wołała:
– Mamo, pobaw się ze mną!
Bawiłam się, choć nieraz padałam ze zmęczenia po pracy. Nie miałam wtedy nikogo, kto by mnie wyręczył. Jej ojciec zmarł wcześnie, a ja robiłam wszystko, by miała wszystko.
Dziś, gdy patrzę na nią – pewną siebie, elegancką kobietę, matkę dwóch chłopców – myślę, że wychowałam ją dobrze. A przynajmniej tak mi się wydawało.
Zaczęło się niewinnie. Kasia wróciła do pracy po urlopie macierzyńskim i poprosiła, żebym pomogła z dziećmi. Zgodziłam się bez wahania — w końcu to moje wnuki. Przyjeżdżałam codziennie rano, robiłam śniadanie, sprzątałam po chłopcach, odprowadzałam starszego do przedszkola, młodszego karmiłam, tuliłam, przewijałam.
Na początku mówiła:
– Mamo, jesteś niezastąpiona!
– Co ja bym bez ciebie zrobiła!
Ale z czasem te słowa zniknęły. Zamiast wdzięczności pojawił się kalendarz na lodówce z moim imieniem przy każdym dniu.
„Poniedziałek 7:30–15:00, wtorek 8:00–17:00…”
Jakbym była jej pracownikiem.
Nie narzekałam. Kochałam te dzieci całym sercem. Ale gdy raz zaspałam, bo źle się czułam, usłyszałam przez telefon:
– Mamo, mogłaś chociaż uprzedzić! W pracy miałam ważne spotkanie!
Poczułam się, jakbym zawiodła, jakbym była nieodpowiedzialną nastolatką, a nie matką, która całe życie poświęciła rodzinie.
Kiedyś nawet odważyłam się powiedzieć:
– Kasiu, ja też potrzebuję odpoczynku.
Na co ona, z chłodnym tonem, odparła:
– Mamo, przecież jesteś na emeryturze. Co ty właściwie robisz oprócz pomagania nam?
To bolało bardziej niż cokolwiek.
W pewnym momencie zaczęła liczyć moje godziny. Powiedziała, że skoro tak często się mną opiekują, to może powinnam „dostosować się” do ich rytmu. Zrobiła nawet tabelkę — dosłownie grafik babci.
W poniedziałki i środy miałam być od rana. Wtorki i czwartki „dyspozycyjna na telefon”. Piątek – sprzątanie, bo „dzieci robią bałagan, a ona po pracy nie ma siły”.
Gdy zapytałam, co z weekendem, powiedziała:
– Mamo, nie przesadzaj. Przecież to tylko parę godzin dziennie.
Parę godzin? A ja wieczorami nie czuję nóg, a w niedzielę padam ze zmęczenia.
Pewnego dnia przyszłam, a ona rzuciła mi przez ramię:
– Nie zdążyłam zrobić zakupów, więc jakbyś mogła, to jeszcze do sklepu, dobra?
– I nie zapomnij odebrać paczki z paczkomatu, masz kod w wiadomości.
Poczułam, że coś we mnie pękło. Nie jestem już matką, ani babcią. Jestem robotem na zawołanie, który nie ma prawa do zmęczenia.
Usiadłam, spojrzałam na wnuki – cudowne, roześmiane – i łzy napłynęły mi do oczu. Nie ich winię. One są niewinne. Ale w sercu poczułam ogromną pustkę.
Następnego dnia nie przyszłam. Kasia dzwoniła kilkanaście razy. Nie odebrałam. W końcu napisałam wiadomość:
„Kasiu, kocham was, ale muszę pomyśleć też o sobie. Nie jestem nianią. Jestem twoją matką.”
Wieczorem przyszła. Była zła. Płakała, krzyczała, że ją zostawiłam na lodzie. A ja tylko patrzyłam, jak w jednej chwili moja dorosła córka staje się obcą kobietą, która widzi we mnie nie człowieka, tylko narzędzie.
Minęły trzy miesiące. Nie dzwoni tak często. Zajęła kogoś z ogłoszenia do pomocy. A ja… wreszcie odpoczywam.
Wstaję rano, piję kawę, czytam książki, chodzę na spacery, uczę się żyć dla siebie.
Tęsknię za wnukami, ale wiem, że musiałam postawić granicę, bo inaczej pewnego dnia upadłabym ze zmęczenia – a oni nawet by tego nie zauważyli.
Kiedyś zrozumie, mam nadzieję. Że miłość to nie dyżur, a babcia to nie grafik w Excelu.
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Zostałam matką po czterdziestce": Zamiast radości dostałam litość i słowa, że jestem za stara
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Nowe zasady kolędy 2026. Tak księża odwiedzą wiernych w tym roku