Że to ten moment, gdy chce jeszcze udowodnić, że potrafi, że jest atrakcyjny, że życie się nie kończy. Myślałem, że mnie to nie dotyczy. A potem poznałem Ankę.

Z Elą byliśmy razem prawie dwadzieścia pięć lat. Zawsze punktualna, odpowiedzialna, rozsądna. Gotowała, prała, odkładała pieniądze. Dla wielu ideał. Dla mnie – z czasem codzienność, która zaczęła mnie dławić.

Nie wiem, kiedy przestałem na nią patrzeć jak na kobietę. Widziałem w niej rutynę, obowiązki, zapach obiadu i zmęczone oczy. A potem pojawiła się Anka – trzydzieści lat, uśmiech jak z reklamy, głos, który przypominał beztroskę. Patrzyła na mnie jak na bohatera. A ja poczułem się kimś.

Zaczęło się od kawy po pracy. Potem wspólne wyjazdy „służbowe”, sekretne wiadomości, telefon w łazience. Każde spotkanie z nią przypominało narkotyk – wiedziałem, że to zły pomysł, ale nie potrafiłem przestać.

W końcu powiedziała:

– Albo ja, albo ona.

Nie zastanawiałem się długo. Spakowałem torbę, wyszedłem z domu i zostawiłem za sobą wszystko: żonę, dorosłego syna, psa, wspólne zdjęcia. Byłem pewien, że zaczynam nowe, lepsze życie.

Pierwsze miesiące były jak sen. Śmiech, spontaniczne wypady, namiętność, obietnice. Anka mówiła, że jestem „dojrzałym mężczyzną z klasą”. Czułem się potrzebny.

Ale sen nie trwał długo. Z czasem zaczęła wychodzić sama, późno wracać, milczeć przy stole. Znałem te objawy – sam tak się zachowywałem, gdy zdradzałem Elę.

Pewnego wieczoru wróciłem wcześniej. Drzwi były uchylone. W salonie – obce buty. A w sypialni... wszystko stało się jasne.

Nie zrobiłem awantury. Po prostu wyszedłem. Tym razem to mnie zdradzono.

Nie miałem dokąd pójść. Syn nie chciał ze mną rozmawiać. Ela powiedziała tylko:

– Mam nadzieję, że teraz wiesz, jak to boli.

Nie chciała mojego powrotu, i miała rację. Zasłużyłem.

Została mi tylko mama. Starsza kobieta, która otworzyła drzwi, spojrzała i powiedziała cicho:

– No widzisz, synku. Mówiłam, że ona nie dla ciebie.

Wróciłem do swojego starego pokoju. Ściany wciąż miały ten sam kolor, półki te same książki. Czułem się jak chłopak, który zawalił egzamin życia.

Pierwsze tygodnie były koszmarem. Matka starała się nie mówić „a nie mówiłam”, ale widziałem to w jej oczach. Pomagała mi, jak kiedyś – robiła herbatę, prała koszule, pytała, czy dobrze spałem. A ja, pięćdziesięcioletni facet, wstydziłem się spojrzeć jej w twarz.

Zrozumiałem, że zdrada nie daje wolności – tylko łańcuch, który zaciska się wokół szyi.
Straciłem wszystko, co miało wartość. Miłość, rodzinę, szacunek. Zyskałem tylko lekcję, którą zapamiętam do końca życia.

Dziś znów mieszkam z matką. Pomagam jej w ogródku, robię zakupy, naprawiam drobiazgi. Czasem siadam na ławce i patrzę w okno mojego dawnego domu. Ela tam wiesza firanki, syn przyjeżdża z wnukiem. Nie wiedzą, że ich obserwuję.

Nie mam żalu do nikogo poza sobą. Bo zrozumiałem jedno: młodość można gonić, ale godność – jak się ją straci, już nie wraca.

To też może cię zainteresować: Kolejna burza wokół Agnieszki Kaczorowskiej i Marcina Rogacewicza. Internauci nie mają litości po nowym nagraniu

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Nigdy nie byłem na randce, choć mam czterdziestkę na karku": Mama mówi, że świat mnie skrzywdzi, więc zostałem przy niej