Nie po to modliłam się za nią co wieczór, żeby teraz mówiła, że chce się rozwieść. Przysięga małżeńska to świętość. Nie można jej łamać tylko dlatego, że życie stało się trudne. Tak mnie uczono, tak żyłam, tak wierzyłam całe swoje życie.
Ale kiedy widzę łzy w oczach mojej córki — nie wiem już, w co wierzyć.
Powiedziała to pewnego wieczoru, szeptem, jakby się bała, że ściany ją osądzą. Usiadła przy stole, drżały jej dłonie. Zawsze była silna, ambitna, uporządkowana. A teraz siedziała przede mną jak cień.
– Mamo… on ma inną. Od roku.
– I co teraz? – zapytałam, choć serce mi drżało.
– Chcę się z nim rozwieść.
Wtedy to słowo przecięło mnie jak nóż. Rozwód. Jakby wszystko, w co wierzyłam, nagle straciło znaczenie.
W mojej rodzinie rozwody się nie zdarzały. Babcia znosiła milczenie dziadka, mama – chłód ojca, a ja – jego obojętność. Bo tak trzeba. Bo małżeństwo to krzyż, który się niesie, nie wyrzuca.
Więc kiedy moja córka powiedziała, że nie chce już żyć z mężczyzną, który ją upokorzył,
poczułam złość. Nie na niego — na nią.
– Małżeństwo to nie zabawa, Aniu!
– Mamo, on mnie zdradzał przez rok!
– A ty myślisz, że ja nie wiedziałam, co to znaczy cierpieć?!
Zamilkła. Spojrzała na mnie z bólem, którego nie chciałam widzieć. Bo wtedy musiałabym przyznać, że moja wiara czasem więcej rani, niż leczy.
Od tamtego dnia modlę się codziennie. Ale już nie wiem, za co. Czy o to, żeby Bóg otworzył jej oczy i dał siłę przetrwać małżeństwo… Czy o to, żeby dał mi rozum, żebym zrozumiała jej decyzję.
Wiem tylko, że wieczorami klękam przy łóżku, a łzy same płyną. Bo nie potrafię już odróżnić dobra od grzechu. Ani miłości od słabości.
Ludzie już wiedzą. W małym miasteczku nic się nie ukryje. „Wie pani, córka tej Kowalskiej chce się rozwieść. I to po kościelnym ślubie!” Słyszałam ich szepty, widziałam spojrzenia.
A ja — wstydziłam się. Nie za nią. Za siebie. Bo zamiast stanąć po stronie własnego dziecka, martwiłam się o to, co powiedzą inni.
Płakała w moich ramionach. Drżała jak wtedy, gdy miała pięć lat i śnił jej się koszmar. Tylko że teraz ten koszmar miał na imię „mąż”.
– Mamo, on mnie bił.
To słowo mnie zmroziło.
Nagle całe moje „rozwód to grzech” rozsypało się jak szkło. Bo jak Bóg mógłby chcieć, by kobieta żyła w piekle, w imię przysięgi? Jak ja mogłam jej mówić, żeby znosiła cierpienie – tak, jak ja znosiłam?
Dziś moja córka jest wolna. Znalazła pracę, wynajęła mieszkanie, powoli się uśmiecha. Ja też się modlę — ale inaczej. Nie o to, żeby wróciła do męża. O to, żeby Bóg mi wybaczył, że tak długo kazałam jej cierpieć w imię wstydu.
Bo teraz już wiem: grzechem nie jest rozwód. Grzechem jest milczenie wobec krzywdy.
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Teściowa odmówiła przyjścia na nasz ślub, bo nie było księdza": Dla niej przysięga w ogrodzie to grzech
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Wielu z nas popełnia ten błąd. Ceną za niego są wyższe rachunki za ogrzewanie