Nie pamiętam, żeby mnie przytulała. Ale pamiętam jej głos — ostry, suchy, wyzuty z ciepła. Taki, który nie mówił „kocham cię”, tylko „rusz się, bo tracimy czas”.

Byłam jej dzieckiem, ale nie córką. Byłam narzędziem. Źródłem drobnych, które wpadały do jej kieszeni.

Nie chodziłam do przedszkola. Chodziłam z nią. Na chodnik, pod sklepy, pod światła. Stałam tam z wyciągniętą ręką, a gdy ludzie rzucali monety, matka brała je i szła kupić coś, co miało ją „uspokoić”. Mnie zostawiała z kawałkiem bułki.

Miałam wtedy może pięć, może sześć lat. Wiedziałam już, że dzieci inne niż ja bawią się, uczą, śmieją. Ja — żebrałam. I starałam się nie płakać, bo za łzy zawsze była kara.

– Jak chcesz, żeby ludzie ci dali, to masz wyglądać biednie, nie smutno!

Powtarzała to jak modlitwę.

Pierwsze, czego się nauczyłam, to wstyd. Wstydzić się swojego ubrania. Swojego zapachu. Swojego życia.

Inne dzieci przechodziły obok i odwracały wzrok. Nie wiedziały, że ja też byłam dzieckiem. Że też chciałam mieć plecak, kredki, przyjaciół. Ale moja matka nie chciała, żebym była dzieckiem. Chciała, żebym była jej źródłem utrzymania.

Pamiętam tamten dzień. Padało. Byłam przemoknięta, drżałam z zimna. Podjechał samochód — ciemny, błyszczący, pachnący czymś, czego nigdy wcześniej nie czułam. Kobieta w środku miała płaszcz i ciepłe oczy. Matka rozmawiała z nią długo. Nie rozumiałam słów, tylko ton — chłodny, obojętny, wyrachowany.

Potem podeszła do mnie, złapała mnie za rękę i powiedziała:

– Jedź z nimi. Tam będzie ci lepiej.

Nie płakałam. Nie wierzyłam. Myślałam, że jak wrócę, to znowu będziemy razem. Nie wróciłam nigdy.

Obcy zabrali mnie do swojego domu. Byłam jak dzikie zwierzę — nie ufałam nikomu, nie rozumiałam, że można dawać coś bez żądania w zamian. Kiedy dostałam ubranie, szukałam ceny na metce. Kiedy dostałam zupę, próbowałam ją schować, bo bałam się, że jutro już nic nie będzie.

Nowa mama płakała, gdy mnie kąpała. Nie wiedziała, że dla mnie dotyk oznaczał ból. Nie potrafiłam przytulić się do nikogo — ciało odruchowo się cofało.

Ale ona nie odpuszczała. Dzień po dniu uczyła mnie miłości jak alfabetu:


A – akceptacja,
B – bezpieczeństwo,
C – czułość.

Po latach dowiedziałam się, że moja biologiczna matka żyje. Ktoś powiedział, że pytała o mnie, że „chciałaby się spotkać”. Zamarłam. Nie z tęsknoty — z przerażenia.

Nie wiedziałam, co jej powiedzieć. Czy zapytać, czemu mnie sprzedała jak niepotrzebną rzecz?Czy może podziękować, że dzięki niej trafiłam do ludzi, którzy dali mi szansę?

Nie spotkałam się z nią. Nie miałam już w sobie dziecka, które chciało matki. Miałam w sobie kobietę, która nauczyła się żyć mimo niej.

Dziś mam własne dzieci. Kiedy patrzę, jak śpią, myślę, że miłość to nie dar — to wybór. Moja matka wybrała inaczej. Ale ja wybrałam, że ten łańcuch się na mnie kończy.

Nie będę jej kopią. Nie będę nikogo używać, by przetrwać. Będę kochać — nawet jeśli świat kiedyś nauczył mnie tylko lęku.

Czasem zastanawiam się, czy ona pamięta moje imię. Czy pamięta, że miała córkę. A może dla niej byłam tylko kolejną monetą wrzuconą do dłoni losu.

Ale ja pamiętam wszystko. I choć moje serce nosi blizny, to wiem, że przetrwałam nie dlatego, że ona mnie urodziła — tylko dlatego, że ktoś inny nauczył mnie być człowiekiem.

To też może cię zainteresować: Lech Wałęsa trafił do szpitala. Wiemy, co się dzieje z byłym prezydentem

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Znajomi przestali się do nas odzywać, gdy zaszłam w szóstą ciążę": Dla nich duża rodzina to wstyd, nie błogosławieństwo