Przez pierwsze miesiące siedział w ciszy, patrzył w okno, czasem mówił do zdjęcia, jakby ona wciąż tam była. Wszyscy się martwili. Mama powtarzała, że pewnie nie przeżyje tej straty długo. Był z babcią ponad pięćdziesiąt lat — ich miłość to była legenda w rodzinie.

Dlatego, gdy któregoś dnia oznajmił, że poznał kogoś, zapadła cisza. Tak gęsta, że można ją było nożem kroić.

— Jak to „poznałeś kogoś”? — zapytała mama.


— No... tak po prostu. W parku. Miła kobieta. Chodzi na spacery z psem, to i ja wychodzę z nią pogadać.

Zaczęło się niewinnie. Potem mówił o niej coraz częściej. Że lubi krzyżówki. Że robi najlepszy sernik. Że wreszcie znowu ma z kim iść do kina.

Na początku udawaliśmy, że się cieszymy. Ale w środku w nas aż wrzało. Bo w miarę jak „ta pani Teresa” coraz częściej pojawiała się w rozmowach, my coraz częściej myśleliśmy o... spadku.

Tak, przyznaję — o pieniądzach. Dziadek całe życie pracował w zakładzie stolarskim, miał dom, działkę, oszczędności. Babcia zawsze mówiła, że „dzieciom i wnukom niczego nie zabraknie”. A tu nagle — jakaś obca kobieta.

— Zaraz mu się w głowie przewróci — burczała mama. — Taka baba tylko czeka, aż podpisze testament!


— Trzeba to kontrolować — dodała ciotka. — W końcu to nasze dziedzictwo.

Zaczęliśmy go odwiedzać częściej. Nie z troski — z ciekawości. Czy ta Teresa już u niego bywa? Czy coś zmienia? Czy może... została na noc?

Kiedyś zastałam ją w kuchni. Śmiała się, ubijała jajka do naleśników, a dziadek siedział przy stole, patrząc na nią jak zakochany chłopiec. Poczułam, jak mnie zalewa fala gniewu.

— Co pani tutaj robi? — rzuciłam z chłodem.


Spojrzała na mnie spokojnie.


— Pomagam. Dziadek źle się czuł. Zrobiłam mu śniadanie.


— Dziękujemy, ale my się zajmiemy dziadkiem — odpowiedziałam lodowato.

Ona uśmiechnęła się smutno i tylko powiedziała:


— Wiem, że się boicie, że coś wam zabiorę. Ale ja już wszystko straciłam — męża, dom, syna. Nie chcę niczego oprócz towarzystwa.

Nie odpowiedziałam. Wyszłam trzaskając drzwiami. Dopiero później zrozumiałam, że to nie ona była zagrożeniem. To my byliśmy.

Bo od tamtej chwili dziadek zamknął się w sobie. Coraz rzadziej dzwonił, coraz rzadziej zapraszał. A kiedy w końcu pojechaliśmy do niego z „rodzinną wizytą”, zastał nas list. Napisał, że sprzedał dom i przeprowadza się do pani Teresy, że jest szczęśliwy i że wreszcie ktoś znów robi mu herbatę z cytryną tak, jak lubi.

Nie zostawił ani słowa o spadku. Nie napisał nic o pieniądzach. Tylko jedno zdanie: „Nie martwcie się o mnie — pierwszy raz od lat nie jestem sam.”

Mama wściekła się, ciotka płakała, a ja... siedziałam w milczeniu. Bo po raz pierwszy w życiu poczułam wstyd. Nie dlatego, że dziadek wybrał miłość. Tylko dlatego, że ja — jego wnuczka — nie potrafiłam się z tego cieszyć.

To też może cię zainteresować: Wizz Air komentuje zachowanie Daniela Martyniuka! Kłótnia w samolocie może go drogo kosztować

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Miałam żal do ojca, że zostawił mnie i mamę": Dopiero po jej odejściu poznałam prawdę, którą skrywała latami