Po śmierci męża życie stało się ciche, poukładane, ale puste. Dni zlewały się w jedno — poranna kawa, zakupy, telewizja, wieczorne wiadomości, sen. Czasem odwiedzały mnie dzieci, wnuki, ale zawsze w pośpiechu. Miałam wrażenie, że już nikomu nie jestem naprawdę potrzebna.
Pewnego wieczoru, z nudów i ciekawości, założyłam konto na portalu dla samotnych. Nie szukałam miłości. Chciałam tylko z kimś porozmawiać. Z kimś, kto nie zapyta, czy wzięłam leki, i nie spojrzy z politowaniem, że mam już „swoje lata”.
I wtedy napisał on. Młodszy ode mnie o dwadzieścia lat. Przystojny, elokwentny, uroczy. Napisał, że trafił na mój profil przypadkiem, ale nie może oderwać się od mojego uśmiechu.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz ktoś powiedział mi coś takiego.
Pisaliśmy codziennie. Najpierw o wszystkim i o niczym. Potem o życiu, o marzeniach, o samotności. Miał w sobie coś, co sprawiało, że znów czułam się kobietą, a nie tylko wdową. Mówił do mnie „moja pani”, „moja piękna”. A ja głupia — uwierzyłam.
Po kilku tygodniach zaproponował spotkanie. Bałam się. Ale serce biło jak za dawnych lat.
Spotkaliśmy się w małej kawiarni w centrum miasta. Kiedy wszedł, uśmiechnął się szeroko i przytulił mnie tak, jakby znał mnie od zawsze. Byłam zawstydzona, ale szczęśliwa. Czułam się znów żywa.
Zaczęliśmy się spotykać regularnie. Kwiaty, spacery, wiadomości „dobranoc”, drobne gesty. Znów śmiałam się, malowałam usta, kupiłam nową sukienkę. Sąsiadki mówiły:
— Pani Haniu, pani młodnieje!
A ja tylko się uśmiechałam, nie mówiąc, że wreszcie ktoś zobaczył we mnie kobietę, nie staruszkę.
Po kilku miesiącach powiedział, że ma kłopoty. Że jego firma popadła w problemy, że potrzebuje pożyczki, tylko na chwilę. Tłumaczył, że nie może nikogo prosić, bo wstyd. A ja… chciałam być tą, która pomoże. Tą, na którą może liczyć. Przelałam mu pieniądze. Nie dużo — na początku.
Potem jeszcze raz. I jeszcze. Za każdym razem miał powód: komornik, leasing, szpital matki. Każdym razem przysięgał, że odda. A ja wierzyłam. Bo kto by nie wierzył człowiekowi, który patrzy ci w oczy i mówi, że cię kocha?
Aż pewnego dnia po prostu zniknął. Nie odbierał telefonu. Nie odpisywał. Jego profil w sieci — usunięty. Adres, który mi podał — fałszywy. Tylko konto bankowe zostało po nim puste.
Najpierw myślałam, że coś mu się stało. Że może miał wypadek. Dzwoniłam na policję. A potem usłyszałam słowa, które rozdarły mi serce:
„
Nie jest pani pierwszą. I niestety, pewnie nie ostatnią.”
Nie płakałam od razu. Dopiero po kilku dniach, kiedy wróciłam do komputera i zobaczyłam nasze rozmowy.
„Jesteś moim światłem.”
„Kiedyś zabiorę cię nad morze.”
„Nigdy cię nie skrzywdzę.”
Zrozumiałam, że to wszystko było grą. A ja, dorosła kobieta, dałam się oszukać jak naiwna dziewczyna. Nie tylko z pieniędzy. Z serca.
Dzieci się dowiedziały. Zawstydzona, nie chciałam tłumaczyć. Powiedziałam tylko:
— Już wszystko w porządku.
Ale nie było. Bo jak się przyznać, że pragnienie miłości potrafi być silniejsze niż rozsądek?
Dziś nie wierzę już w wiadomości z internetu. Ale czasem, gdy wieczorem siadam z herbatą i patrzę na ekran komputera, łapię się na tym, że tęsknię. Nie za nim. Za tamtym uczuciem, że ktoś znów widział we mnie kobietę.
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Byłam pewna, że mąż ma romans z dziewczyną w wieku naszej córki": Nie wiedziałam, że to dopiero początek koszmaru
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Aleksandra Grysz ze łzami w oczach wspomina stratę dziecka. "Serduszko przestało bić"