Naprawdę chciałam. Mówiłam sobie, że to przecież jego mama, że trzeba ją szanować, że jeśli będę cierpliwa — polubi mnie. Ale z czasem zrozumiałam, że są ludzie, którzy nie chcą cię polubić, choćbyś stanęła na głowie.
Od początku wiedziałam, że mnie nie zaakceptowała. Może dlatego, że nie byłam „tą idealną”. Nie miałam „ich” nazwiska, „ich” zasad, „ich” manier. Byłam po prostu dziewczyną, która pokochała jej syna.I to jej wystarczyło, żeby mnie znienawidzić.
Na początku udawała serdeczną. Zapraszała nas na obiady, dzwoniła, pytała, czy wszystko w porządku. Ale pod tym uśmiechem było coś… lodowatego. Każde zdanie miało drugie dno.
„Oj, znowu pracujesz tyle godzin? Mój syn chyba sam musi o siebie zadbać.”
„Nie boisz się, że przez ciebie schudł? Wcześniej wyglądał zdrowiej.”
„Ty się nie denerwuj, ja tylko pytam.”
Denerwowałam się. I milczałam. Bo nie chciałam konfliktów. Nie chciałam, żeby mąż musiał wybierać między nami. Powtarzałam sobie, że to drobiazgi, że nie warto się kłócić o słowa.
Ale drobiazgi też potrafią zabić człowieka — powoli, po kawałku.
Zaczęło się od wizyt bez zapowiedzi. Potem od zaglądania do naszych szafek, prania, które „poprawiała”, bo „źle segregowałam kolory”. Aż w końcu zaczęła przychodzić codziennie. Z kluczami. Bo przecież „to też dom jej syna”.
Prosiłam go, żeby z nią porozmawiał. Żeby postawił granice. Żeby choć raz powiedział: „Mamo, przestań.” Ale on tylko wzdychał.
— Ona się martwi, daj jej spokój.
Spokój…Tylko że ja już dawno go nie miałam.
Któregoś dnia wróciłam z pracy i zobaczyłam, jak siedzą razem przy stole. Ona, uśmiechnięta, i on — zmęczony, ale posłuszny. Na stole jego ulubione dania, zrobione przez nią. Na moim krześle — jej sweter. Na podłodze — moje miejsce.
Pękłam. Powiedziałam, że tak się nie da, że jeśli on nie stanie po mojej stronie, to nic z nas nie będzie. Nie krzyczałam. Po prostu mówiłam prawdę.
A on? Spakował się.
Powiedział tylko:
— Muszę odpocząć od tego wszystkiego.
I poszedł… do niej.
Do tej, która od początku robiła wszystko, by nas rozdzielić. Do tej, która szeptała mu, że „zasługuje na więcej”, że „ona wie lepiej, czego on potrzebuje”. Do tej, której nigdy nie przestał być chłopcem.
Siedziałam w pustym mieszkaniu, patrzyłam na jego kubek, na jego koszulę i nie mogłam uwierzyć, że przegrałam walkę, której nawet nie chciałam prowadzić. Bo jak walczyć z kimś, kto przez lata karmił cię pozorami, a w środku truł?
Nie dzwoniłam. Nie pisałam. Nie prosiłam, żeby wrócił. Bo zrozumiałam jedno — jeśli mężczyzna zamiast żony wybiera wygodę u matki, to nie był nigdy mężem. Był tylko dzieckiem w dorosłym ciele.
Teraz mija trzeci miesiąc odkąd wyszedł. Nie wiem, co u niego. Podobno mama znów gotuje mu zupy, pierze koszule, a on znowu wygląda „zdrowiej”.
A ja?
Uczę się żyć bez niego. Bez nich obojga.
I wiecie, co jest najgorsze? Nie to, że odeszedł. Nie to, że ją wybrał. Tylko to, że ja przez tyle lat pozwalałam, żeby ktoś obcy decydował, ile jestem warta.
To też może cię zainteresować: Ksiądz ujawnił, ile wierni wrzucili na tacę. W sieci zawrzało
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Mój syn związał się z kobietą, która ma dzieci": Nie potrafię zrozumieć, dlaczego wybrał tak trudne życie