Pół wieku przy jednym stole, w jednym łóżku, w chorobie i zdrowiu. Wierzyłam, że to już pewne – że nic nie może nas rozdzielić. A jednak wszystko rozsypało się w jednej chwili.

Dowiedziałam się, że mój mąż znalazł inną kobietę. Młodszą ode mnie o kilkanaście lat, wdowę po sąsiedzie z działki. Najpierw myślałam, że to tylko przyjaźń – przecież tyle razem przeżyliśmy, wychowaliśmy dzieci, doczekaliśmy się wnuków. Ale kiedy któregoś dnia spóźnił się na obiad i w jego oczach zobaczyłam tę iskrę, którą pamiętałam z naszej młodości, zrozumiałam. To już nie ja byłam źródłem jego radości.

– Chcę coś jeszcze przeżyć, zanim odejdę z tego świata – powiedział mi spokojnie, jakby nie zdawał sobie sprawy, że w tej chwili zabija mnie od środka.


– A nasze życie? A ja? – zapytałam drżącym głosem.


Nie odpowiedział. Spakował walizkę i wyszedł.

Czułam się, jakby ktoś wyrwał mi pół serca. Po tylu latach wspólnej drogi zostałam sama – ze zdjęciami, pustymi ścianami i szafą pełną jego starych koszul, których nie potrafiłam wyrzucić.

Dzieci patrzyły na mnie współczująco, ale nie rozumiały. Powtarzały, że mam być silna, że tak czasem bywa. Ale jak można być silnym, kiedy zawalił się cały świat? Kiedy człowiek, któremu oddałam młodość, zdrowie i całe życie, wybiera inną – na samym końcu naszej wspólnej drogi?

Dziś siedzę wieczorami w fotelu i zastanawiam się, czy to ja popełniłam błąd, że nie umiałam go zatrzymać. A może tak miało być? Może starość nie zawsze oznacza spokój i stabilizację – może czasem to okres najboleśniejszych rozstań.

Jedno wiem na pewno – zdrada po pięćdziesięciu latach boli mocniej niż wszystko inne w życiu.

To też może cię zainteresować: Ostatnie słowa Stanisława Soyki mrożą krew w żyłach. Nikt się tego nie spodziewał


Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Lech Wałęsa po operacji w szpitalu. Znamy najnowsze informacje o jego stanie zdrowia