I dwadzieścia trzy, gdy zostałam sama. Ojciec mojego dziecka zniknął tak szybko, jak się pojawił – zostawił mnie z nosidełkiem, rachunkami i nieprzespaną nocą. Ale nie narzekałam. Nie miałam czasu. Miałam misję.
Wychowałam go najlepiej, jak potrafiłam. Bez pomocy, bez alimentów, bez słowa wsparcia. Pracowałam na dwa etaty – rano w sklepie, wieczorem sprzątałam biura. Nie było mowy o wakacjach, o nowych butach dla mnie, o wyjściu do kina. Ale on miał wszystko. Najlepsze, na co było mnie stać.
Pamiętam, jak tulił się do mnie, kiedy bał się burzy. Jak przynosił mi rysunki z serduszkami. Jak mówił: „Mamusiu, jak będę duży, to ci kupię dom!”. Uwierzyłam. Bo przecież miłość dziecka jest wieczna, prawda?
Aż dorósł.
Najpierw studia. Potem praca. Dziewczyna, mieszkanie, nowe życie. Cieszyłam się jego sukcesami – z daleka. Dzwonił coraz rzadziej. Odpisywał zdawkowo. Na moje propozycje spotkań mówił: „Nie mam czasu, mamo”.
Ale najgorsze przyszło nagle. Spotkałam go przypadkiem na ulicy. Szedł z kolegami. Zawołałam go – serce zabiło mi mocniej. Uśmiechnęłam się, wyciągnęłam rękę. A on spojrzał i powiedział:
– Przepraszam… Pani się chyba pomyliła. Nie znam pani.
Zamarłam.
To nie był żart. To było zimne. Obojętne. Jakby wyrzucił mnie z pamięci, z serca, z życia.
Stałam na chodniku, gdy on odchodził, śmiejąc się z kolegami. A ja… poczułam, jak coś we mnie umiera.
Bo jak można nie znać matki, która dla ciebie nie spała, nie jadła, nie żyła swoim życiem, tylko twoim?
Dziś mieszkam sama. Zostały mi zdjęcia. Tyle. Nie czekam już na telefon. Ale wciąż zostawiam światło w kuchni na noc. Tak, jak wtedy, gdy miał dziesięć lat i bał się ciemności.
Bo mimo wszystkiego… wciąż go kocham. Nawet jeśli on mnie nie zna.
To też może cię zainteresować: Fryderyki 2025. Zaskakujące słowa na scenie. W tle nazwisko kandydata na prezydenta
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Marzec przyniósł zmiany. Waloryzacja 2025 objęła 10 świadczeń. Sprawdź, ile teraz dostajesz