Byłam z dala od domu przez osiem lat. To ogromna ilość czasu! I muszę przyznać, że wciąż nie mogę się z tym pogodzić. To trudne, niewygodne. Czasami nawet popadam w lekką depresję. To znaczy, po prostu zły nastrój. Depresja jest inna, prawda? To nie jest łatwe. No i jeszcze mój syn...
W Niemczech było ciężko, ale to zrozumiałe. Sprzątanie pokoi dla gości, którzy przyjeżdżali do naszego hotelu z różnych powodów. Czasami po prostu zatrzymywali się jako turyści. Przez większość czasu nie było z tym żadnych problemów. Co najwyżej kradli coś z pokoju, ale to nie było moim zmartwieniem.
Czasami młodzi ludzie zbierali się i świętowali coś w pokoju. Zostawili po sobie taki chlew, że nie będę o tym opowiadać. Niemniej jednak musiałam jakoś żyć i musiałam pomagać dwójce moich dzieci. Ance i Arturowi. Moja córka była starsza, ale często zapominała o bracie i zajmowała się swoimi sprawami.
Moja siostra, z którą je zostawiłam, nie nadążała za wszystkim. Więc czasami, oprócz problemów w pracy, miałam też ciężkie myśli o moich dzieciach. O moim synu, jego ocenach i zachowaniu. Rozumiem więc Ankę, która zdecydowała się wyjść za mąż, gdy byłam jeszcze w innym kraju. Była zmęczona opieką ciotki. I najwyraźniej nie miała ochoty pilnować brata przez cały czas.
W ten sposób opuściła gniazdo. Cóż, co mogłam zrobić? Wysłałam jej trochę pieniędzy, przyzwoitą sumę. Pogratulowałam jej przez telefon. I to było wszystko. Nadal widujemy się osobiście nie częściej niż raz w roku, w moje urodziny. Mieszkają na drugim końcu kraju i nie martwię się o córkę. Ma silny charakter.
Artur z kolei poszedł w ślady ojca. Teraz kiedy wróciłam do domu, kupiłam mu mieszkanie, zmieniłam wystrój mojego, to mu nie wystarczało. Pomyślałam, w porządku. Spotyka się z dziewczynami, ale nie spieszy mu się do poważnego związku. Cóż, pozwól mu.
Okazuje się, że to po prostu facet, którego nikt nie może znieść dłużej niż kilka tygodni. Poza tym albo nie chce mu się pracować, albo nie wie jak. Zawsze jest jakaś przeszkoda...
Za każdym razem, gdy brakuje mu pieniędzy, kupuje jakieś tanie słodycze albo kwiaty i kieruje się do mnie. Prosi mnie o pomoc finansową i wzdycha tak często i tak beznadziejnie, że nie mogę sobie nawet wyobrazić, dlaczego jest taki smutny. "Dziewczyna mnie rzuciła, kolejna też. To prawdopodobnie ostatnia. Nic nie mogę zrobić, mamo. Próbuję i nic z tego nie wychodzi..."
Oczywiście rozumiem. To moje dziecko, ominęła mnie część jego dzieciństwa i dorastania, ale powiem ci, że mam gdzieś jego jęki. Mam to gdzieś. Spróbuj jakoś zmienić swoje życie. Zapisz się na jakieś kursy. Znajdź pracę jako dozorca i wstawaj o 5:00 rano. To może pomóc.
No bo jak mam ci coś doradzić, skoro jesteś już dorosły i sam powinieneś coś wiedzieć o życiu!!! To nie są zbyt dobre myśli, wiem. Ale często łapię się na takich rozmyślaniach w stosunku do własnego dziecka. Dlaczego?
Cóż, zacznijmy od tego, że ja też nie jestem z żelaza. A w latach, kiedy byłam w innym kraju, miałam też kilka spotkań i smutnych incydentów. Na przykład zakochałam się tam. Prawdziwie, w miejscowym mężczyźnie. On też się we mnie zakochał. Prawdopodobnie moglibyśmy się do niego wprowadzić, zamieszkać razem i być świetną parą. Ale myślę, że to zdarza się tylko szczęściarzom.
Maks nie był jakimś bogatym facetem, tylko zwykłym obywatelem swojego kraju, z jego zaletami i wadami. Ale rozbawił mnie sposób, w jaki denerwował się moim zwyczajem zajmowania łazienki przez długi czas.
Nie wściekałam się, gdy mógł wstać z fotela i ustawić termostat na niższą temperaturę. I kochał mnie za to, że śmiałam się na głos, chociaż przez pierwsze kilka dni myślałam, że się mnie boi. Wszystko było w porządku. Aż pewnego dnia zachorował. Nie zdążyłam się z nim pożegnać, być blisko niego. Prawdopodobnie wciąż nie mogę się z tego otrząsnąć.
O tym się mówi: Marian Lichtman przerwał milczenie. Ujawnił przyczynę odejścia Ryszarda Poznakowskiego