Mieliśmy prawie normalne relacje, dopóki nie zaczął do mnie dzwonić i żądać, żebym płaciła połowę czynszu za wspólne mieszkanie, ponieważ jestem również właścicielem. Miał tupet! Pokłóciliśmy się z tego powodu, nie rozmawiamy od trzech miesięcy.
Mieszkanie dostaliśmy z bratem po śmierci rodziców. Kiedy zmarli, miałam dwadzieścia lat, a on czternaście, ustanowiłam opiekę, żeby nie trafił do sierocińca. Krewni mogli nam pomóc tylko radą, której nie potrzebowałam, w przeciwieństwie do pieniędzy.
Nie mogłam skończyć studiów, bo musiałam znaleźć pracę, a potem drugą. Trudno było opłacić czynsz komunalny, utrzymać siebie i brata. Dużo czasu zajęło mi przyzwyczajenie się do tego rytmu życia. To było trudne, bo wszystko działo się bardzo szybko — wczoraj byłaś beztroską studentką, a dziś musisz pracować za dwóch i wychowywać nastoletniego brata.
Moje relacje z bratem też były napięte. Przechodził przez najtrudniejszy wiek, a śmierć rodziców odcisnęła na nim swoje piętno. Nie, nie umawiał się z żadnymi podejrzanymi typami. Ale nie przykładał się do nauki, całymi dniami siedział przy komputerze i nie chciał pomagać mi w domu.
Na każdą skargę lub prośbę natychmiast zaczynał się awanturować, nie zapominając powiedzieć, że nie jestem ani jego matką, ani ojcem.
Kłóciliśmy się strasznie, ja krzyczałam wniebogłosy, że lepiej byłoby oddać go do domu dziecka, a on krzyczał, że sam tam pójdzie, bo tylko pogarszam mu życie. Kilka razy sąsiedzi wzywali nawet policję. Taka sytuacja trwała do ukończenia szkoły przez mojego brata.
Wyjechał na studia do sąsiedniego miasta, gdzie po raz pierwszy zamieszkał w akademiku. Zostałam w mieszkaniu sama i zrobiło się trochę łatwiej, przynajmniej nikt się nie awanturował i nie robił bałaganu.
Po wyjeździe brata jakieś pół roku później nasze relacje zaczęły się poprawiać, sam do mnie dzwonił, opowiadał, jak się sprawy mają, ja też za nim tęskniłam, wysyłałam pieniądze kiedy tylko było to możliwe i starałam się gotować jego ulubione potrawy kiedy przyjeżdżał.
Mój brat studiował przez trzy lata, po czym rzucił studia. Powiedział, że nie wróci na studia, ponieważ nie podobała mu się dziedzina, którą wybrał. Wrócił do naszego wspólnego mieszkania, zaczęliśmy znowu razem mieszkać. Nasza relacja znów zaczęła się psuć.
W pewnym momencie spanikowałam i wprowadziłam się do mojego chłopaka. Żyliśmy tak przez około sześć miesięcy, po czym wyszłam za niego za mąż. Sprawy z moim bratem znów się poprawiły. Ale nie wróciłam do mieszkania, mieszkałam u męża.
Niestety, małżeństwo trwało tylko rok i rozpadło się z hukiem. Zostałam bez mieszkania, musiałam wrócić do mieszkania zajmowanego przez brata. Jednak mieszkałam tam tylko przez dwa miesiące, kiedy szukałam mieszkania.
Było ku temu kilka powodów: mój brat zaczął spotykać się z dziewczyną, a ona przygotowywała się do wprowadzenia do niego, nie chciałam ponownie zepsuć relacji z nim, a nasze wspólne gospodarstwo domowe tylko popychało mnie do ciągłych skandali. A dojazd do mojej nowej pracy był bardzo niewygodny i długi.
Wynajęłam mieszkanie i wprowadziłam się. Mój brat był pochłonięty życiem rodzinnym ze swoją dziewczyną i widywał mnie tylko w święta, częściej nie mieliśmy czasu się spotkać. Żyliśmy tak jeszcze dwa lata, relacje były wyrównane, nikt na nikogo się nie obrażał.
Pół roku temu mój brat ożenił się ze swoją dziewczyną, okazało się, że ta jest w ciąży. Z tego co wiem, przed ciążą gdzieś pracowała, ale po radosnej nowinie rzuciła pracę, a mój brat pozostał jedynym żywicielem rodziny.
Na początku dzwonił, tylko żeby pożyczyć pieniądze. Pomagałam mu, kiedy mogłam, ale nie zawsze miałam taką możliwość. Płaciłam czynsz i próbowałam zaoszczędzić na kredyt hipoteczny. Na początku myślałam, że nie ruszę mieszkania rodziców, bo mój brat i jego rodzina czekali tam na nowe lokum, ale teraz moje zdanie się zmieniło.
Trzy miesiące temu mój brat zadzwonił do mnie i powiedział, że ponieważ jestem również właścicielem mieszkania, zgodnie z prawem muszę płacić połowę rachunków za media.
- Nie będę cię obciążał opłatami za liczniki, ale musisz zapłacić połowę za remonty kapitalne, ogrzewanie i utrzymanie zasobów mieszkaniowych" - powiedział mi z pełną powagą.
To był świetny pomysł — on tam mieszka i ma to gdzieś, we własnym mieszkaniu, podczas gdy ja wynajmuję mieszkanie i muszę płacić mu połowę za media! Zapytałam brata, czy uważa się za wariata.
Odpowiedział, że nie wyrzucił mnie z mieszkania, sama się wyprowadziłam, ale mój udział w mieszkaniu nadal tam jest, więc muszę płacić. Jemu samemu jest teraz ciężko, bo jego żona nie pracuje, a on ma dziecko w drodze.
Powiedziałam, że nie zamierzam płacić, a mój udział wystawię na sprzedaż w najbliższej przyszłości, skoro tak się zachowuje. Mój brat nie spodziewał się czegoś takiego, zaczął krzyczeć, że nie odważę się tego zrobić, bo to mieszkanie jest pamiątką po rodzicach. Znalazł sobie coś na pamiątkę.
Ale ja byłam naprawdę urażona. Zawsze mu ustępowałam, więc po prostu usiadł mi na karku. Powiedziałam mu, że możemy wystawić całe mieszkanie na sprzedaż, podzielić się pieniędzmi i każdy pójdzie w swoją stronę. Ta opcja bratu też nie odpowiadała, krzyczał, że będzie miał dziecko, a ze sprzedaży mieszkania na swoim udziale nie kupi nawet jednego pokoju bez kredytów.
Wtedy zaproponowałam mu, żeby dał mi pieniądze za mój udział i nadal tam mieszkał jako jedyny pełnoprawny właściciel. Ale nawet ta opcja mu nie odpowiadała - "skąd ja ci wezmę takie pieniądze".
Nie obchodzi mnie to, zdałam sobie sprawę, że chłopak dorósł i nie jestem mu nic winna, poza tym chłopak staje się bezczelny nie z dnia na dzień, ale z godziny na godzinę.
Dałam mu sześć miesięcy do namysłu. Przez trzy miesiące nie kontaktował się ze mną, a ja też do niego nie dzwoniłam. Jeśli mój brat myśli, że zapomnę lub zmienię zdanie, to się myli.
Nie przegap: Obecne życie sierot po Barbarze Sienkiewicz ujawnione. Wszystko wyszło na jaw po pogrzebie